Uaktualizowano:
12 grudnia 2012
Kliknij "X" lub "No" na np. planszy rzekomych błędów, lub na reklamie, jeśli te usiłują przeszkodzić w oglądnięciu tej strony.
Oto
wykaz wszystkich stron które powinny być
dostepne pod niniejszym adresem (tj. na
tym serwerze), w zestawieniu językowym -
w 8 językach. Jest on częściej aktualizowanym
powtórzeniem stron zestawionych też w "Menu 1".
Wybierz poniżej interesującą Cię stronę
manipulując suwakami, potem kliknij na nią
aby ją uruchomić:
(Ten sam wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 2".)
Oto
wykaz adresów wszystkich totaliztycznych
witryn działających w dniu aktualizacji
tej strony. Pod każdym z owych adresów
powinny być dostępne wszystkie totaliztyczne
strony wyszczególnione w "Menu 1" i
"Menu 2",
włączajac w to również ich odmienne wersje językowe
(tj. wersje w językach: polskim,
angielskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim,
włoskim, greckim i rosyjskim).
Najpierw więc w poniższym okienku wybierz
adres serwera z każdego masz zamiar
skorzystać manipulując suwakami, potem
kliknij na jego adres, kiedy zaś otworzy
się strona reprezentująca ów serwer
wówczas wybierz sobie z "Mednu 1" lub z
"Menu 2"
interesującą cię stronę i kliknij na nią
aby ją uruchomić i przeglądnąć:
(Niniejszy wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 4".)
Każda śmierć jest smutna. Śmierć młodzieży zasmuca
jednak najbardziej. Jest też nieopisaną stratą dla
naszej cywilizacji.
Część #A:
Informacje wprowadzające tej strony:
W południowo-zachodniej Polsce istnieje
niewielkie miasteczko obecnie nazywane
Milicz.
(Do czasu zakończenia drugiej wojny światowej
po niemiecku nazywało się ono "Militsch".)
Reszta Polski wie niewiele na jego temat,
bowiem poza rozległymi lasami, licznymi
komarami, pachnącymi lipami, oraz
zatrzęsieniem smacznego karpia, Milicz
nie jest świadom posiadania atrakcji
które mógłby zaoferować przyjezdnym
z dalekiego świata. Miasteczko nawykło
więc do wiedzenia swego półsennego
żywota, rezygnując z zabiegania o względy
buszującego życiem świata. Tymczasem
ma ono w sobie coś, czego w innych
miastach tak wyraźnie nie widać.
Mianowicie, ma ono ogromnie edukacyjną
historię. Przykładowo, ma w swej niedawnej
historii bitwę, która faktycznie jest
moralnym i filozoficznym podsumowaniam
wszystkich bitew świata. Niniejsza strona
jest właśnie o owej "bitwie o Milicz".
#A1.
Kiedy i co zamotywowało mnie do przygotowania tej strony:
Około 1985 roku odkryłem istnienie i
działanie niezwykłych praw wszechświata
zwanych
prawami moralnymi.
W oparciu więc o ich istnienie opracowałem
nową filozofię codziennego życia zwaną "totalizmem".
Ów totalizm jest "filozofią moralności i pokoju",
bowiem jego ustalenia ujawniają nam karzące
następstwa jakie na nasze życie wywiera
działanie "praw moralnych", "pola moralnego",
oraz "energii moralnej". To właśnie owa
filozofia totalizmu
nam udowodniła, że prawa moralne z
równie żelazną ręką rządzą zarówno
losami indywidualnych ludzi, jak i całych
narodów, państw, a nawet całych planet.
Na temat owych niezwykłych praw piszę
więcej w punkcie #I2 tej strony. Ponieważ
moim zawodem jest ogromnie szlachetny
zawód nauczyciela, wśród owych praw
moralnych moją szczególną uwagę zwróciło
prawo moralne stwierdzające że "każde
wydarzenie ze świata fizycznego
Bóg
realizuje w taki sposób, aby maksymalizowało
ono swój nauczający wpływ na ludzi".
Najlepiej zaś działanie tego prawa moralnego
widać na przykładzie ekstremalnych sytuacji,
takich przykładowo jak przebiegi wojen.
Tak się składa, że ja urodziłem się wkrótce
po wojnie. Chociaż więc wojny sam nie
doświadczyłem, ciągle w swoim dzieciństwie
nasłuchałem się wiele opowieści na jej temat
od sąsiadów, znajomych, oraz od własnej
rodziny. Z owej wojny najlepiej poznałem
jej fragment dotyczący "bitwy o Milicz",
a ściślej "folklorystyczną historię" tej
bitwy. W czerwcu 2004 roku zacząłem
więc spisywać historię tej bitwy - tak jak
pamiętałem ją z ludowych opowiadań.
Moją uwagę zwrócił wówczas fakt, że bitwa
o Milicz mająca miejsce w ostatniej fazie
drugiej wojny światowej podsumowywała
sobą moralną esencję wszystkich bitew
świata. To z kolei zainspirowało mnie
aby w jakiś sposób tą moralną esencję owej
bitwy o Milicz wydobyć na światło dzienne
i ukazać czytelnikowi. Aczkolwiek zapewne
więc w sposób ciągle niedoskonały, po wielu
kolejnych usprawnieniach mam nadzieję
niniejsza strona realizuje sobą tamten mój
zamiar.
Fot. #A1 (A1 z [1/5]): Do ludzi wyposażonych
przez Boga w organ "sumienia" odnosi się zasada
"przeżywania najmoralniejszego" - opisana
szczegółowo w punkcie #B1 strony o nazwie
changelings_pl.htm,
zaś skrótowo omówiona także w punktach #E3 i #I2
poniżej na niniejszej stronie. Zasada "przeżywania najmoralniejszego"
odkryta została dopiero w 2012 roku przez nową "naukę
totaliztyczną". Dla ludzi pełni ona tą samą funkcję
co darwinowska zasada "przeżywania najsilniejszego" -
jaka jednak obowiązuje tylko dla świata pozbawionych
sumienia dzikich zwierząt, tyle że stara i niekompetentna
"ateistyczna nauka ortodoksyjna" błędnie ekstrapolowała
ją także do ludzi. Z powodu działania tej zasady "przeżywania
najmoralniejszego", wszystkie wojny zawsze są wygrywane
przez najmoralniejszą stronę, zaś przegrywane przez
najniemoralniejszą stronę (czyli typowo przegrywane
przez agresorów którzy zaatakowali kogoś
kto pragnął żyć w pokoju) - po więcej szczegółów patrz
punkt #C5.2 na stronie o nazwie
morals_pl.htm.
Aby jednak wypełnić tzw. "kanon niejednoznaczności" -
stosowany zawsze przez Boga dla uniknięcia odebrania
ludziom ich tzw. "wolnej woli" (ów "kanon niejednoznaczności"
opisywany jest m.in. w punkcie #C2 strony o nazwie
will_pl.htm),
wszechwiedzący i sprawiedliwy
Bóg
zawsze tak steruje przebiegiem każdej wojny, aby
zależnie od poglądów ludzkich jej wygraną lub
przegraną dawało się wyjaśnić aż na cały szereg
odmiennych sposobów - co szerzej wyjaśnia m.in.
punkt #C2 na totaliztycznej stronie o nazwie
tornado_pl.htm.
Oczywiście, stara, niedbała i niekompetentna
"ateistyczna nauka ortodoksyjna" wyjaśnia więc
te wyniki wojen na "swój" ateistyczny i błędny
sposób - tj. jako rezultat zadziałania darwinowskiej
zasady "przeżywania najsilniejszego". Ponieważ
jednak aż do czasu stworzenia nowej "totaliztycznej nauki",
tamta stara "ateistyczna nauka ortodoksyjna" dzierżyła
absolutny "monopol na wiedzę", uprzednio nikt NIE
kwestionował bzdur jakie wmawiała ona naiwnym
ludziskom i niemoralnym politykom - po więcej
szczegółów patrz punkt #C1 totaliztycznej strony o nazwie
telekinetyka.htm.
Powyższy obraz pokazuje fragment średniowiecznej
bitwy w Korei. Uderza w nim przerażająca zaciekłość
z jaką ludzie są skłonni zabijać swoich bliźnich. Obraz
ten ujawnia, że w "naturze ludzkiej" - celowo zaprojektowanej
przez Boga na możliwie najbardziej niedoskonałą jaka
tylko jest możliwa, leżało (i nadal leży) cały szereg
niskich cech, takich jak skłonności, rządze, pragnienia,
nawyki, nałogi, itp. Zaś ludzie muszą się nauczyć
jak mają przezwyciężyć te swoje niskie cechy i dopiero
wówczas społeczności będą mogły żyć w pokoju i
zasobności. Niezależnie od rządz i skłonności
jakie rzucaly ludzi do wojny, do skłonności tych i rządz
należą również m.in.: żądza władzy, pożądania seksualne,
chęć posiadania, skłonność do dyktowania innym,
itd., itp. Poskramianiu owych skłonności miały służyć
religie jakie Bóg z upływem czasu postwarzał i przekazał
poszczególnym rasom i narodom. Niestety, jak wyraźnie
widzimy to w dzisiejszych czasach, religie NIE spełniły
swego zadania i ludzkość nadal ulega swoim skłonnościom
i rządzom. Najwyraźniej ludzkość potrzebuje czegoś
nawet doskonalszego od religii i od wiary. Jedynym zaś
co doskonalsze od wiary, to wiedza. Wygląda
więc na to, że trzecie tysiąclecie w jakie ludzkość obecnie
wchodzi, musi wyewoluować wiedzę na temat jakie
zachowania wysoce niedoskonałych ludzi są dozwolone,
a jakie muszą być kontrolowane. Miejmy nadzieję,
że instrumentalna w formowaniu tej ogromnie istotnej
wiedzy, okaże się nowa "nauka totaliztyczna", której
produktem jest m.in. niniejsza strona.
* * *
Zauważ że można zobaczyć powiększenie
każdej fotografii z niniejszej strony internetowej. W tym celu wystarczy zwykle
kliknąć na tą fotografie. Ponadto wiekszość tzw. browserow ktore obecnie
są w użyciu, włączając w to populany "Internet Explorer", pozwala na
załadowanie każdej ilustracji do swojego
własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją
zredukować lub powiększyć, a także gdzie ją można wydrukować za pomocą
posiadanego przez siebie software graficznego.
Jeśli ktoś życzy sobie przesunąć
jakąś ilustrację (tj. dowolną fotografię lub rysunek) -
znaczy jeśli zechce przemieścić tą ilustrację
w inne miejsce ekranu z którego właśnie ten ktoś
czyta jej opis, a jednocześnie jeśli ów ktoś
zechce pomniejszyć lub skonfigurować odrębne
okienko w którym ilustracja ta się ukaże, wówczas
powinieneś uczynić co następuje: (1) kliknąć na
tą ilustrację aby spowodować jej pojawienie się
w odrębnym nowym okienku, (2) upewnić się że
to nowe okienko jest przełączone na możliwość
jego przekonfigurowywania i przemieszczania
(w tym celu należy rzuć okiem na środkowy kwadracik
z owych trzech kwadracików obecnych w jego
prawym górnym rogu - kwadracik ten powinien
zawierać w sobie obraz tylko jednego ekraniku,
jeśli więc widnieją tam aż dwa ekraniki wówczas
trzeba na nie kliknąć tak aby zmienić je w jeden
ekranik), (3) zmniejszyć wymiary tego odmiennego
okienka (z danym zdjęciem lub rysunkiem) poprzez
"złapanie" myszą jego prawego-dolnego narożnika
i przesunięcie tego narożnika w górę-lewo aby
otrzymać rozmiar tego odrębnego okienka jaki
sobie życzymy mieć (odnotuj że kiedy raz zmniejszymy
rozmiar pierwszej takiej ilustracji, wówczas wszelkie
następne kliknięte ilustracje pojawią się już w owych
zmniejszonych rozmiarach - chyba że je ponownie
powiększymy w taki sam sposób), a następnie (4)
przemieść to odmienne okienko z ilustracją w miejsce
strony internetowej w którym zechcemy je oglądać.
(Aby je przemieścić należy złapać je myszą za ten
niebieski pasek na jego górnej krawędzi). Odnotuj
też, że jeśli przesuniemy (suwakiem) tekst danej
strony kiedy go czytamy, wówczas owo nowe
odrębne okienko z dodatkowym rysunkiem nagle
zniknie. Aby je ponownie przywrócić w nowe położenie
strony musimy kliknąć na jego "ikonkę" (nazwę)
istniejącą w najniższej części ekranu.
#A2.
Jakie są cele tej strony:
Motto:
"Totalizm
naucza, że jedyne idee warte naszego poparcia to te które nakazują aby dla nich żyć a nie umierać."
Głównym celem niniejszej strony
internetowej oraz materiału ilustracyjnego
który zaprezentowałem tutaj czytelnikowi,
jest opublikowanie mojej dokumentacji
faktologicznej na podparcie tezy, że
"losami każej wojny i każdej bitwy w
ogólności, zaś drugiej wojny światowej
i bitwy o Milicz w szczególności, z
żelazną ręką rządzą właśnie prawa moralne".
Dodatkowym zaś jej celem jest zwrócenie
uwagi czytelnika na prosty fakt, że każda
wojna jest ogromnie niemoralna, że każda
wojna jest bezsensowna, że każda wojna
jest mordercza i niszczycielska, że wojna
nigdy nie rozwiązuje problemów pojawienie
się których dostarczyło politykom wygodnej
wymówki dla jej rozpoczęcia, oraz że wszyscy
razem i każdy z nas z osobna powinniśmy
czynić wszystko co w naszej mocy aby
nasza cywilizacja nigdy więcej
nie musiała przeżywać ani jednej kolejnej
wojny. Przy okazji owych celów, na niniejszej
stronie pokazuję także jak naprawdę
wygląda wojna i "bitwa o Milicz"
oglądana z perspektywy zwykłych
i często niewinnych ludzi, którzy
zostali wessani w jej wir.
#A3.
Apel do czytelników o dalsze wspomnienia z "bitwy o Milicz":
Nasza zbiorowa pamięć przeszłości szybko
zanika. Wszakże ci ludzie którzy wykuwali
ową przeszłość właśnie stopniowo wymierają.
Nowe zaś pokolenie typowo zaczyna deceniać
wagę historii oraz znaczenie korzeni z których
się wywodzą dopiero kiedy jest już zbyt późno
aby historię tą i korzenie zabezpieczyć przed
utratą i zachować dla przyszłych generacji.
Dlatego niniejszym mam gorącą prośbę do tych
czytelników którzy osobiście przeżyli i ciągle
pamiętają jakieś fragmenty albo samej "bitwy
o Milicz", albo też wyzwolenia miejscowości
sąsiadujących z Miliczem - np. Sulmierzyc,
Cieszkowa, Sułowa, Ostrzeszowa, Twardogóry,
Oleśnicy, Żmigrodu., itp. Mianowicie, proszę
do mnie napisać i wysłać mi swoje opisy tego
co się przeżyło i ciągle pamięta
(moje adresy wskazuje punkt #K2 przy końcu tej strony).
Jeśli okaże się że opisy te zawierają w sobie
jakieś wartości poznawcze czy jakieś lekcje
na przyszłość, wówczas postaram się je
opublikować na niniejszej stronie.
Część #B:
Odmienne fasady każdej prawdy - w tym prawdy na temat "bitwy o Milicz":
#B1.
Trzy główne fasady historii spisywanej przez ludzi:
W podrozdziale B7.2 z tomu 2 najnowszej
monografii [8p/2] "Totalizm"
wyjaśnione zostało że każda prawda wyrażona
może zostać po wbudowaniu jej w jedną
z kilku możliwych fasad. Przykładowo,
historyczne prawdy mogą być zabudowane
w co najmniej trzy odmienne fasady ("oblicza
prawdy"), mianowicie: (1) historii osobistej,
(2) historii oficjalnej, lub (3) historii
folklorystycznej. Każdą z owych trzech
odmiennych "fasad" historycznej prawdy
objaśnię szczegółowiej w punktach
poniżej które zaraz nastąpią. Na dodatek
to owych trzech fasad historii spisywanej
przez ludzi, istnieje też zupełnie od nich
niezależna "historia prawdziwa" - czyli
prawdziwy i faktyczny przebieg wydarzeń
które owe trzy ludzkie fasady historii starają
się sobą opisać. Niestety, dla powodów
opisanych poniżej w punkcie #B5, owa
historia prawdziwa jest znana tylko
samemu Bogu.
Tylko bowiem Bóg wie co jest absolutną
prawdą na temat danego przebiegu zdarzeń.
Natomiast historie spisywane przez ludzi
zawsze ukrywają w sobie najróżniejsze
błędy których ludziom praktycznie nigdy
NIE daje się całkowicie wyeliminować.
Aby lepiej zilustrować czytelnikowi że faktycznie
istnieją owe trzy odmienne fasady historycznej
prawdy, oraz że faktycznie zasadniczo różnią
się one od siebie, w następnej części #C tej
strony przytoczę istniejące i dostępne mi
przykłady każdej z nich, napisane dla tej
samej "bitwy o Milicz".
#B2.
Historia osobista - czyli wspomnienia indywidualnych ludzi:
"Historia osobista" to po prostu pamięć przeżyć
indywidualnych ludzi z danego okresu. Jako
taka zawsze jest więc ona z tzw. "pierwszej ręki".
Dlatego historia osobista typowo jest ogromnie
"ludzka" - znaczy oddaje ona nie tylko "co
się zdarzyło", ale także "jak się to czuło",
"jakie wrażenie to sprawiło", "jakie warunki
wtedy panowały", itd., itp.
Niestety, ponieważ indywidualni ludzie widzą
jedynie jakiś mały wycinek zachodzących
wydarzeń, historie osobiste raportują tylko
ten mały wycinek. Co zaś się działo obok,
lub w tym samym miejscu ale w innym czasie,
tego już NIE są one w stanie ujawnić. Historie
osobiste mają też tą cechę, że jeśli NIE zostaną
spisane natychmiast po danym wydarzeniu,
wówczas z upływem czasu pomału zaciera
się ich ostrość szczegółów.
Przykład osobistej historii "bitwy o Milicz" zawiera
punkt #C1 poniżej.
#B3.
Historia oficjalna - czyli dokumentacja opracowana przez politycznie ograniczanych historyków:
"Historia oficjalna" to ta którą znajdujemy w
podęcznikach historii. Jest ona przygotowywana
przez zawodowych historyków na podstawie
najróżniejszych "oficjalnych źródeł" (np. faktów,
rozkazów, raportów, oficjalnych kronik, itp.).
Jako taka, jest ona "sucha" - tj. koncentruje
się głównie na zdarzeniach i datach, zaś
pomija wszystko to co tak wzbogaca "historię
osobistą", czyli pomija uczucia, lekcje moralne, motywacje,
okoliczności, warunki, pogodę, wygląd, widoki,
itp. Warto przy tym odnotować, że również
i historia oficjalna NIE zawsze musi być
poprawna i w rzeczywistości to często zawiera
w sobie różne błędy. Przykładowo, jeśli podstawą
do ustalenia danego zdarzenia jest np.
rozkaz jakiegoś generała wyznaczający
cele i daty, może się zdarzyć że w
rzeczywistości cele te wcale NIE zostały
osiągnięte w wyznaczonych im datach,
bowiem np. przeciwnik stawił większy
opór niż się spodziewano, czy np. kolumna
wojska zeszła na bardziej okrężną drogę.
Ponadto jest powszechnie wiadomym że
"historią oficjalną" często się "manipuluje"
dla osiągnięcia różnych celów politycznych.
Przykład "oficjalnej historii" wyzwolenia Milicza
zawiera punkt #C2 poniżej.
#B4.
Historia folklorystyczna - czyli zbiorowe wyobrażenia ludzi na temat określonych fragmentów historii:
"Historia folklorystyczna" to ta którą ludzie
wzajemnie sobie powtarzają podczas prywatnych
rozmów i dyskusji. Podobnie jak tzw. "plotka",
również każda "historia folklorystyczna" jest
dziełem zbiorowym. Powstaje ona wszakże
poprzez powtarzanie sobie "z ust do ust" jakiejś
informacji historycznej. Niemal każdy też
z łańcucha owych powtarzających sobie
daną historię nie tylko powtarza to co usłyszał
od poprzednika, ale dodaje do tego jakieś
inne elementy które zasłyszał w międzyczasie
od innych ludzi. W rezultacie, w miarę jak
liczba takich powtórzeń rośnie, historia
folklorystyczna coraz bardziej odbiega
od tzw. "prawdy historycznej".
Najlepszą ilustracją mechanizmu owego odbiegania
"historii folklorystycznej" od tzw. "historycznej prawdy"
jest gra towarzyska w jakiej relatywnie często
brałem udział. Mianowicie w zabawie tej rząd osób
siada obok siebie jedna przy drugiej. Prowadzący
zabawę odczytuje z kartki szeptem do ucha pierwszej
osoby jakieś zdanie. Potem owa osoba powtarza to
zdanie szeptem (tak aby inni go nie usłyszeli) następnej
osobie, itd. Kiedy owo zdanie dociera do ostatniej
osoby w rzędzie, prowadzący wraz z tą osobą
zapisują na innej kartce dokładną treść zdania
z końca rzędu. Potem wszyscy mają uciechę
porównując treści obu kartek. Jak bowiem się
okazuje, zdanie dotarłe do końca rzędu typowo
drastycznie się różni od zdania na początku
rzędu. W wyniku bowiem wielokrotnego powtarzania
zostaje ono znacząco wypaczone - chociaż typowo
ciągle zawiera ono kluczowe elementy. Zależnie
też od składu i stanu emocjonalnego powtarzającego
rzędu ludzi, wypaczenie to ma różny charakter.
Przykładowo, zaraz po drugiej wojnie światowej
wszyscy ludzie byli optymistami, wypaczenia
miały więc optymistyczny charakter. W obecnych
czasach ludzie są przeważająco pesymistyczni.
Stąd dzisiaj wypaczenia też są raczej pesymistyczne.
Z powodu owej tendencji do odbiegania od tzw.
"historycznej prawdy", folklorystyczne historie
mają bardziej znaczenie kulturalne niż kronikarskie.
Wszakże przede wszystkim utrwalają one co ludzie
danej epoki zbiorowo odczuwali na dany temat.
Za to historyczne fakty są w nich traktowane
raczej luźno.
W przypadku folklorystycznej historii "bitwy o Milicz"
którą przytaczam poniżej, liczba jej powtórzeń "z
ust do ust" zanim dotarła ona do moich uszu wynosiła
co najmniej cztery osoby. Wszakże po wojnie ludność
Milicza i okolicy została wymieniona w niemal 100%.
W czasach też kiedy ja słuchałem tych historii, niemal
wszyscy naoczni świadkowie "bitwy o Milicz" zostali
już pouśmiercani w wyniku jakichś tajemniczych
"zbiegów okoliczności".
Przykład "folklorystycznej historii" z "bitwy o Milicz"
zawiera punkt #C3 poniżej. Ponadto niemal cała
reszta tej strony, poza punktami #C1 i #C2, w
rzeczywistości są różnymi odmianami takich
"folklorystycznych historii".
#B5.
Historia prawdziwa oraz boski mechanizm zarządzania historią:
Wśród ludzi o filozoficznych inklinacjach
używane jest też pojęcie "historii prawdziwej".
Mianowicie owa "historia prawdziwa" ma być
faktycznym przebiegiem danych zdarzeń które
ludzie starają się poznać i opisać. Niestety,
ludziom nigdy ta "historia prawdziwa" NIE
jest całkowicie znana. Zna ją jedynie
Bóg.
Natomiast wszystko co wiedzą ludzie obarczone
jest najróżniejszymi błędami. W ostatnich
czasach zaczyna się jednak podważać nawet
faktyczne istnienie owej "historii prawdziwej".
Esencję tego podważania najlepiej wyraża
następujące filozoficzne zapytanie:
"jeśli w puszczy nigdy nie odwiedzanej przez
ludzi stało drzewo które się wykorzeniło jednak
wcale NIE było przy tym ani telewizji ani
ludzkich świadków, to czy drzewo to faktycznie
istniało i czy owo wywrócenie się tego drzewa
faktycznie miało miejsce?". Pomimo pozornej
banalności powyższego zapytania, filozoficznie
poprawna na nie odpowiedź wcale NIE jest ani
taka prosta ani taka łatwa. Przykładowo fizycy
wprowadzili nawet hipotetyczne zwierzę zwane
kotem Schroedingera
aby móc wyjaśniać studentom fizyki nieokreśloność
zdarzeń które odbywają się bez obecności świadków.
Jeśli dobrze się zastanowić, to owa "historia
prawdziwa" może istnieć tylko jeśli
upływ czasu
ma jeden przebieg (tj. jeśli czas biegnie tylko do przodu),
a stąd jeśli nawet sam Bóg NIE może czasu
nawracać do tyłu ani przesuwać do przodu. Wszkże
w przypadku gdyby czas dawał się nawracać i
przesuwać, wówczas Bóg mógłby zupełnie bez
naszej wiedzy cofać ten czas do tyłu i zmieniać
niektóre szczegóły w już zaszłej historii. Gdyby
zaś jakieś szczegóły w już zaszłej historii dałyby
się zmienić, wówczas NIE mogłoby istnieć takie
coś jak "historia prawdziwa" z prostego powodu
że historia miałaby NIE jedną, a wiele odmiennych
wersji i przebiegów - zależnie od tego po którym
z kolejnych przebiegów czasu by ją się opisywało.
Jak też wynika z ustaleń
teorii wszystkiego zwanej
Konceptem Dipolarnej Grawitacji,
Bóg opisywany na totaliztycznej stronie
evolution_pl.htm - o ewolucji
jest faktycznie w stanie cofać czas do tyłu i przesuwać
czas do przodu. Opisy jak to cofanie czasu jest dokonywane
zawarte są m.in. na stronie internetowej
immortality_pl.htm - o cofaniu czasu do tyłu, nieśmiertelności i o życiu bez końca.
Co ciekawsze, zgromadzony już został materiał
dowodowy, że Bóg często zmienia zdarzenia które
już zaszły. Wynika z niego, że zmienianie przeszłości
jest najczęściej używaną przez Boga metodą
zarządzania losami ludzi - po szczegóły patrz
podrozdział JG5.1 w tomie 6
monografii [8p/2] "Totalizm".
Przykłady materiału dowodzącego że Bóg
rzeczywiście zmienia przeszłość, zaprezentowane
są m.in. w punktach #D6 do #D6.1 ze strony internetowej
timevehicle_pl.htm - o czasie, cofaniu czasu do tyłu, oraz o wehikułach czasu,
a także w podrozdziale N7.2 i N7.3 z tomu 11
monografii [1/5].
Takie zaś częste zmiany zdarzeń które już zaszły,
praktycznie mają to następstwo że owa hipotetyczna
"historia prawdziwa" faktycznie NIE ma prawa istnieć.
Wszakże historia która już zaszła bez przerwy
podlega zmianom. Z kolei nieprzerwane zmiany
zdarzeń które już zaszły w przeszłości oznaczają
że my ludzie nigdy NIE będziemy mieli szansy
aby opisać przeszłość bez popełnienia w tym
opisie zasadniczych błędów. W rezultacie,
każdy istniejący opis historii faktycznie zawiera
w sobie jakieś znaczące błędy i odchylenia
od tego co rzeczywiście kiedyś zaszło!
Część #C:
Reprezentacja "historycznej prawdy" w przykładach historii "bitwy o Milicz":
#C1.
Osobista historia "bitwy o Milicz":
Wysoce szczęśliwym zbiegiem okoliczności,
w lutym 2009 roku skontaktował się ze mną
czytelnik niniejszej strony - referujmy do
niego pod pseudonimem "Miliczanin-1931".
Był on w Miliczu podczas "bitwy o Milicz".
Miał więc osobiste przeżycia i wspomnienia
z tamtej bitwy. Czytelnik ten urodzony był w
1931 roku. W chwili "bitwy o Milicz" miał 14
lat. Był więc wówczas w wieku kiedy zapamiętuje
się dokładnie wszystkie istotne wydarzenia.
Opis bitwy o Milicz który mi przysłał jest więc
"z pierwszej ręki". Opis ten przytaczam poniżej.
Rysunki pod owym opisem też zostały sporządzone
przez niego. Jego historia doskonale ilustruje
wszakże wszystkie kluczowe elementy "bitwy
o Milicz", w szczególności zaś: wojenne
doświadczenie rosyjskich żołnierzy oraz
fachowość ich rozwiązania dla zaistniałej
sytuacji w porównaniu z butnością - jednak
zupełnym brakiem doświadczenia u Niemców,
przewagę ogniową uzbrojenia Rosjan nad
staroświeckim uzbrojeniem Niemców (np.
rozważ szanse jednorazowo przeładowywanych
karabinów niemieckich w konfrontacji
z "pepeszami"), ralatywnie moralne jak
na tamtą brutalną wojnę i prostolinijne
zachowanie Rosjan w przeciwieństwie
do wypaczonych zamiarów Niemców,
a także kilka innych elementów.
Odnotuj że użyty w poniższym opisie
zwrot "strona dworca kolejowego"
oznacza wschodni tył ratusza położony
na przeciwstawnym końcu niż owe
schody przy głównych drzwiach
wejściowych do ratusza widoczne
na zdjęciu "Rys. #D1" poniżej
(tj. schody przy których Niemcy
zastrzelili rosyjskiego emisariusza).
Ewentaulne emaile do "Miliczanina-1931"
należy kierować do mnie, tj. do
autora tej strony,
zaś ja przekieruję je do niego - aby
respektować jego anonimowość. Oto
więc osobista historia "bitwy o Milicz"
spisana przez "Miliczanina-1931":
* * *
Na kilka dni przed zdobyciem Milicza przez
wojska rosyjskie w mieście panowała bardzo
nerwowa atmosfera. Częste kontrole dokumentów
przez niemiecką policję, sprawdzanie "ferdunklungów"
czyli zaciemnień okien aby wróg nie widział
miasta, itp. W stronę ówczesnego Breslau
(tj. Wrocławia) ciągnęli uciekinierzy i pojedyńcze
grupy Wermachtu. Koszary w Miliczu były
już puste - poprzednio zajmowały je oddziały
konnicy. Ich ewakuacja nastąpiła
prawdopodobnie nocą aby nie robić paniki.
Ta ewakuacja wyglądała bardzo różnie,
ale zawsze "ornung mus zein" bez krzyków
i bijatyk.
Zdobycie miejsca na kolei szerokotorowej
(bo była i wąskotorowa) graniczyło z cudem.
To samo było i na wąskotorówce. Z kolei
transport rowerowy przy ówczesnych
warunkach pogodowych - tj. głębokiego
śniegu i ponad 20-to stopniowego mrozu,
był raczej niemożliwy. Począwszy
bowiem od roku 1941-go, wszystkie zimy
aż do roku 1946 były zimami bardziej niż
normalnie srogimi. Pozostawały więc
saneczki i konie. Ale ten ostatni transport też
nie był łatwy, bo mróz ścinał smar na osiach
i koła zamiast się kręcić to ślizgały się
po zasypanej śniegiem jezdni. W tamtych
czasach śniegu nie usuwało się z jezdni.
Dwa poprzedzające dni przed wkroczeniem
wojska były jednak inne niż te w których przyszło
nam żyć. Przestały obowiązywać kartki
żywnościowe - ale żywności ogólnie
dostępnej też nie było. Uzbrojeni przedstawiciele
(żołnierze) "arbeits-dinstu" pilnowali kolejek
przy piekarniach aby nikt nie dostał bez
kartek więcej niż jeden bochenek chleba.
W dniu poprzedzającym wkroczenie wojska,
czyli 21 stycznia 1945 roku, rynek na pieżei
od strony zamku Maltzanów (tak będe określał
strony) był zastawiony walizkami, tobołkami,
koszami - prawdopodobnie z dobytkiem
mieszkańców Militscha którzy liczyli na jakiś
cud w postaci dostarczonego przez władzę
transportu, bądź skorzystania z wątpliwej
okazji - bo wszystko było wypełnione po
brzegi. Pomiędzy tą kawalkadą cywili, od
czasu do czasu przejeżdżały pojedyńcze
pojazdy Wermachtu - które jednak nie
zabierały cywili. Wszyscy oni podążali
główną drogą w kierunku Wrocławia.
Zmrok zapadał szybko - obowiązywało
zaciemnienie. Resztę skryły ciemności.
Wróciłem do "domu" na Wisenstrasse.
Naszym "domem" w owym czasie była
jedna z tych modułowych konstrukcji
drewnianych montowanych na miejscu
z gotowych prefabrykowanych podzespołów
wytwarzanych wówczas masowo w fabrykach
z takich materiałów jak drewno, papa,
szkło i cegły. W Miliczu wykorzystywane
one były zarówno na koszary arbeitzdinstu,
jak i na coś w rodzaju "hotelu" dla polskich
robotników i dla Niemców zbombardowanych
z innych miast, a także dla pomieszczeń
niemieckiego czerwonego krzyża. Poza
Miliczem były one dobrze znane jako
baraki z obozów koncentracyjnych. Tego
typu konstrukcji było wówczas w Miliczu,
o ile dobrze pamiętam, około dziesięć. Ulica
Wisenstrasse na której stał nasz "dom" leżała
na obrzeżu Milicza od strony dworca kolejowego.
Zaczynała się przy budynku transformatora
na początku słynnej "alei dębowej", zaś jej
przedłużenie kończyło by się na mostku na
Młynowce przy ulicy biegnącej do dworca
kolejowego. Zlokalizowane były też na tej ulicy
remiza straży pożarnej i budynek tak zwnej
"odwszalni" - czyli łaźni gdzie dezynfektowano
i prano odzież przywożoną z obozów zagłady,
którą póżniej przekazywano Niemcom zbombardowanym
a potrzebującym pomocy materialnej. Po
powrocie do "domu" zastałem tam syna
Niemca sąsiada z za ściany (którego wódz
3 rzeszy pozbawił majątku w postaci fabryczki
cygar). Nazywał się Jochan Schultz. Był on
nadal w okresie przed poborowym, ale już
pracował jako pomocnik montera elektrycznego.
Był ze swoim kolegą. Obaj ubrani w mundury
"arbeitzdinst", uzbrojeni w karabiny, pełne
kieszenie amunicji, ale nic do jedzenia. Los
tak chciał, że "heren folk" musiał prosić polską
rodzine o kubek gorącej kawy i parę kromek
chleba i po tym wyproszonym posiłku poszli
w ciemną i mrożna noc niewiadomo gdzie i poco.
Dzień wyzwolenia, czyli poniedziałek 22 stycznia
1945 roku, budził się nietypowo. Było jeszcze
zupełnie ciemno gdy w powietrzu unosiło się
dziwne napięcie niepewności podbijane jakimś
nieznanym do tej pory dźwiękiem - ni to pomrukiem
ni to buczeniem czy warkotem.
Gdy dzień już nastał i było widno stwierdziliśmy że
poza tym nieznanym dźwiękiem panuje absolutna
cisza i w koło nie ma nikogo żywego - co do tej pory
nigdy nie miało miejsca. Udaliśmy się z ojcem w
kierunku centrum żeby naocznie się przekonać
co się dzieje? Doszliśmy do rozwidlenia ulic przed
rynkiem od strony Wrocławia i tam natknęliśmy
się na stojący czołg z grupą żołnierzy oglądających
mapę. Po "wylegitymowaniu" nas z podniesionymi
do góry rękami i stwierdzeniu że jesteśmy Polakami
kazali sobie na mapie pokazać w którym miejscu
się znajdują i w jakim kierunku jest Krotoszyn.
Puścili nas wolno a sami odjechali w kierunku
owego Krotoszyna. Po ochłonięciu stwierdziliśmy
że sklep spożywczy który się tam znajdował ma
rozbitą ścianę (prawdopodobnie przez pocisk)
i całe wnętrze obryzgane jest czymś czerwono
buraczkowym - był to efekt trafienia w pojemnik
z marmoladą.
Był to pierwszy pocisk wystrzelony w mieście
w "wojnie o Milicz". Trudno było się uspokoić
po takim kontakcie z wojskiem którego nie znaliśmy,
ale które nas wyzwoliło. Wróciliśmy do baraku
żeby podzielić się z matką zdobytymi wiadomościami.
Ciekawość wzięła jednak górę nad strachem i
ponownie poszliśmy tym razem w kierunku rynku.
Na rynku pozostały po wczorajszych uciekinierach
nieliczne walizki i tobołki. U wylotu z rynku uliczki,
którą kiedyś jeździło się od strony Baryczy, leżały
pół-zwłoki człowieka rozjechanego przez gąsiennice
czołgu. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem
trupa pół w ubraniu, reszta krwista miazga
na tle śnieżno-białego śniegu. To był pierwszy
trup w "wojnie o Milicz", a czołgi pojedynczo
lub grupami dalej jechały w tyko sobie znanym
kierunku wzdłuż szosy wylotowej z Milicza na
Krotoszyn. Do Milickiego rynku czołgi te przybywały
szosą z kierunku Wrocławia, a jak później się
dowiedziałem - szosą z kierunku Twardogóry
która przy kościele Św. Anny przed Miliczem łączy
się z szosą od Wrocławia. Około godzin przedpołudniowych
(bo zegarki nie były tak dostępne dla nastolatków
jak obecnie) od strony Wrocławia na czołgu
oblepionym przez żołnierzy przyjechała kobieta cywilka,
która zaraz zniknęła w którejś z bram i właściwie
wtedy rozpoczęła się "bitwa o Milicz". Po chwili
naprzeciw ratusza podjechała "tankietka". Żołnierz
z tubą jak na zawodach żeglarskich podszedł
do schodów ratusza i coś tam mówił. W odpowiedzi
padł strzał. Żołnierz padł martwy. Pozostali wnieśli
go do tankietki i wtedy ktoś oddał strzał z "pancerfausta".
Tankietka się zapaliła. Obsługa zginęła. Dalej
fakty potoczyły się z błyskawiczną prędkością.
Z przejeżdżających czołgów które ciągnęły za
sobą moździerze albo działka, wojacy błyskawicznie
odczepili dwa działka. Jedno ustawili na boku rynku
od strony Wrocławia, drugie od strony przeciwnej.
Wyładowali po kilkanaście skrzynek amunicji
i rozpoczęli ostrzał ratusza na wprost. Oprócz
obsługi kilku żołnierzy z bronią gotową do strzału
osłaniało obsługę i z rzadka ostrzeliwało okna
ratusza.
Precyzyjne ustawienie obu tych działek daje się
odtworzyć jeśli puści się trochę wodze fantazji i
wyobrazi sobie odcinek linii równoległej do boku
rynku od strony dworca kolejowego przebiegający
przez środek budynku ratusza. I na końcach tego
odcinka ustawi działka skierowane wylotami luf na
ściany ratusza. Oczami wyobrazni widzi się wtedy
pociski wylatujące z działek i przebijające ściany
ratusza. Tyle wyobrażeń. Natomiast co do kalibru
owych działek to nic na ten temat nie wiem. Z kolei
długość ich luf wynosiła jeden do półtora metra.
Ratusz szybko stanął w płomieniach. Dla wyjaśnienia,
jak się później okazało, w ratuszu zgromadzono
dwie kompanie uzbrojonego "arbeitzdinstu" - tj.
co najmniej 300 młodych Niemców. Po przejechaniu
czołówki wojsk owe dwie kompanie miały pod
osłoną nocy rozprawić się pozostawionymi ewentualnie
wojakami jak i ewentualnymi maruderami i pozostałą
ludnością Milicza która wbrew rozkazom się nie
ewakuowała. O tych planach powiadomiła wojsko
podobno ta cywilna niewiasta która przyjechała
na czołgu.
Nie wiem czy wie Pan kto to był "arbeitzdinst" - były
to skoszarowane jednostki zarówno chłopców jak
i dziewczyn starszych wiekiem, bo młodsi należeli
do "hitlerjungent". Jednostki te były "huwcami pracy"
o przeszkoleniu wojskowym. W obrębie Milicza
były dwa takie zgrupowania. Trudno dokładie określić
wiek i granicę wieku pomiędzy formacją "arbeitzdinst"
a formacją "hitlerjungent", bo ówczesna młodzież
uważała za coś nobilitującego chodzenie w mundurze
"hitler-jungent". Ale "hitlerjungent" była to ta młodsza
część nastolatków których z grubsza możnaby opisywać
jako ciągle w wieku "szkoły podstawowej". Natomiast
"arbeitzdinst" to była starsza młodzież w okresie przed
poborem do wojska, którą możnaby określać jako będącą
w "wieku licealnym" (nie wiem w którym dokładnie roku
życia wcielano wtedy do wojska). "Arbetzdinst" byli
umundurowani w mundury koloru brązowo-zielonkawego
w odróżnieniu od "wermachtu" (tj. armii niemieckiej)
którego mundury miały kolor, jak to popularnie się
określało, "feldgrau" - czyli zgniło-zielony. Symbolem
"arbeitzdinstu" był karabin skrzyżowany ze szpadlem.
Jedeno ze zgrupowań "arbeitzdinst" skoszarowane było
w barakach koło starostwa na obrzeżu późniejszego
boiska sportowego (obecnie jak gdyby w kierunku
dzisiejszego szpitala). Drugie zgrupowanie "arbeitzdinst"
było na zapleczu budynków majątku za torami kolejki
wąskotorowej. Każde z tych zgrupowań gromadziło
co najmniej jedną kompanię tej młodzieży. Trudno mi
odpowiedzieć czy kompania taka była wielkości polskich
kompanii wojska, jednak na oko liczyła ona około 150 osób.
Przy ścianie ratusza od strony dworca kolejowego
(podaję takie określenia bo są pewniejsze od stron
świata) były zabudowania parterowe w których były
szalety i pomieszczenia gospodarcze jakie tworzyły
całość z bryłą budynku ratusza. To na nie to wyskakiwali
najczęściej palący się "obrońcy". Chcieli zapewne
dobiec do domów sąsiadujących z rynkiem i tak się
uratować. Na przeszkodzie były jednak serie z pepesz
osłony strzelających działek. Ratusz płonął. Zapadła noc.
Ponieważ wiatr wiał w kierunku dworca, a tam stał
barak w którym mieszkaliśmy, trzeba było na dachu
pełnić dyżury bo pliki dokumentów ogień ratusza
wynosił do góry, a tam się one rozczłonkowywały
i takie płonące płachty leciały na nasz dom.
Nad ranem wszystko ucichło i znowu ciekawość
pokonała strach. Trzeba było ją zaspokoić i iść
na rynek zobaczyć zniszczenia. Wojska nie było.
Ratusz dogorywał a na chodniku rynku od strony
dworca leżało kilkanaście ciał przyprószonych
śniegiem. Wszyscy leżeli na brzuchach - prawdopodobnie
biegnąc zahaczali o krawężnik i tak padali.
Wszyscy oni byli mężczyznami w wieku przed,
czy poborowym, ubrani w mundury "arbeitzdinstu".
Tak zakończyła się "Bitwa o Milicz".
Z poważaniem - naoczny świadek tych kilkudziesięciu
godzin z historii Milicza z przed sześćdziesięciu
czterech lat.
* * *
Razem z powyższymi opisami, "Miliczanin-1931"
przygotował również trzy ilustracje. Niefortunnie,
do ilustracji tych odnosi się to co "Miliczanin-1931"
wyraził bardzo trafnie i pięknie w swoim emailu do autora
tej strony, cytuję: "Dzieląc się swoimi wiadomościami
na temat Milicza nie miałem zamiaru pretendować do
miana kronikarza ani historyka. Komputerem, internetem
i obecnymi nowościami techniki, jak skanery i drukarki,
zajmuję się po amatorsku i traktuje to jako rodzaj "konika".
Powoduje to że ja sam nie inwestuję w mojego "konika",
a sprzęt do "zabawy" wykorzystuję z odrzutu młodszego
pokolenia. To zaś wiąże się z wiekiem tego sprzętu - co
wpływa na jakość tego co tworzę z jego pomocą (sprzęt
ma bowiem po kilkanaście lat). Co do wnuków to zwracam
się do nich o pomoc tylko w krytycznych momentach
"bezradności technicznej" - bo mając 78 lat i tak jestem
ewenementem pchającym się w te bajty, skany i inne
pliki." Mając powyższe na uwadze postanowiłem NIE
zmuszać czytelników do obowiązkowego oglądania
rysunków "Miliczanina-1931" poprzez ich zaprezentowanie
jako trwałych ilustracji zdobiących niniejszą stronę.
Jeśli jednak czytelnik nie ma nic przeciwko oglądaniu
ilustracji o relatywnie niskiej jakości wykonania i zeskanowania,
wówczas może je sobie ochotniczo ujawnić i pooglądać
poprzez kliknięcie na zielone napisy na początku
poniższych opisów do każdej z nich. Oto więc owe
trzy ilustracje do "bitwy o Milicz" przygotowane osobiście
przez "Miliczanina-1931" i udostępnione do
ewentualnego oglądnięcia przez zainteresowane osoby.
Plan bitwy w centrum Milicza (kliknij na niniejszy "zielony" napis aby zobaczyć ów plan bitwy).
Plan "bitwy o Milicz". Kierunek geograficznej
północy (tj. kierunek na Krotoszyn) pokrywa
się z górną ramką tego planu. "Strona stacji
kolejowej" pokrywa się z prawą ręką oglądającego
ten plan, zaś "strona zamku Maltzanów (pałacu
margrabiego)" pokrywa się z lewą ręką ogladającego
ten plan. Na planie tym pokazane zostały wszystkie
obiekty które omawia mój opis, przykładowo
rynek i ratusz milicki, drogę czołgów rosyjskich
przez ten rynek, schody wejściowe do ratusza
i położenie zniszczonej tankietki, ustawienie
obu działek ostrzeliwujących ratusz, oraz
położenie baraku w którym my wówczas
mieszkaliśmy.
Wygląd (góra) i plan wnętrza (dół) baraku w którym mieszkał "Miliczanin-1931" (kliknij na niniejszy "zielony" napis aby zobaczyć ów barak).
Oznaczenie pomieszczeń w owym baraku
(patrz dolny plan): A, B, C - niemiecka rodzina
Schultz, D - mieszkanie moich rodziców,
E - hotel polskich pracowników dojeżdżających
do Milicza, F - druga polska rodzina. Po
rozmieszczenie owych baraków na terenie Milicza,
w tym po położenie baraku który w Miliczu przetrwał
aż do dzisiaj, patrz mapa z ilustracji poniżej.
Mapa przedwojennego Milicza (kliknij na niniejszy "zielony" napis aby zobaczyć tą mapę).
Odnotuj że po niemiecku Milicz nazywał się
"Militsch". Mapa ta wydrukowana była w 1928
roku na podstawie dokumentów z 1890 roku.
Odzwierciedla ona dosyć dobrze plan tego
miasta w 1945 roku, tj. w chwili "bitwy o Milicz".
Pogrubionymi kropkami zaznaczono rozlokowanie
w tamtym Miliczu sześciu baraków o konstrukcji
pokazanej w powyżej. Warto odnotować że jeden
z tych historycznych baraków wojennych przetrwał
w Miliczu aż do dnia dzisiejszego. Jest to barak
znajdujący się przy stacji kolejowej. W latach
1960-tych był on używany jako świetlica dla
młodzieży dojeżdżającej pociągami do milickich
szkół. Ponieważ jest on pokrewny podobnym
barakom używanym przez Niemców w obozach
koncentracyjnych, w chwili obecnej ma
on już sporą wartość jako wojenny zabytek
historyczny.
(a)
(b)
Fot. #C1ab: Wygląd milickiego ratusza zaprezentowany
na niemieckich widokówkach z 1936 roku. (Kurtuazji "Miliczanin-1931".)
Powyższe zdjęcia stanowią prawdopodobnie ostatnie fotografie
tego ratusza, zanim został on spalony w styczniu 1945 roku.
(Kliknij na wybrane zdjęcie aby zobaczyć je w powiększeniu, albo aby przemieścić je w inne miejsce ekranu.)
Fot. #C1a (lewe):
Widok frontowy ratusza w Miliczu. To tutaj rozgrywały
się zdarzenia opisane w punkcie #C1 tej strony.
Fot. #C1b (prawe):
Widok schodów wejściowych do ratusza. To pod
te schody podjechała radziecka "tankietka" z emisariuszami
proponującymi nieletnim "obrońcom" owego ratusza
poddanie się, to też pod owymi schodkami rosyjski
emisariusz został zastrzelony przez Niemców zaś
jego tankietka spalona niemieckim "pancerfaustem".
Fot. #C2:
Wygląd rynku i ratusza milickiego oglądanego z lotu
ptaka w ujęciu od wschodu ku zachodowi. (Z niemieckiej
widokówki z 1936 roku, kurtuazji "Miliczanin-1931".)
W budynku ratusza wyraźnie widoczne są owe parterowe
publiczne szalety po jego wschodniej stronie, jakich
nisko położony dach usiłowali wykorzystać młodociani
"obrońcy" ratusza w swoich próbach ucieczki w trakcie
ostrzeliwania przez rosyjskie działka - tak jak opisuje
to punkt #C1 powyżej. Udokumentowane tym zdjęciem
faktyczne istnienie owych szaletów o niskim dachu,
potwierdza więc prawdę i poprawność raportu z punktu
#C1. (Raport z punktu #C1 był napisany i opublikowany
w lutym 2009 roku, zaś powyższe zdjęcie udało się zdobyć
dopiero w maju 2010 roku.)
Warto odnotować z powyższego zdjęcia, że
w chwili jego wykonywania samolot z którego
je pstryknieto znajdował się w przybliżeniu ponad
historycznym "małym kościółkiem" Milicza (pod
wezwaniem Świętego Michała Archanioła), opisywanym
w punkcie #28 na odrębnej totaliztycznej stronie o nazwie
milicz.htm,
oraz w punkcie #C1 strony o nazwie
sw_andrzej_bobola.htm.
Faktycznie też owo niesymetryczne jakby zdeformowanie
idealnie kwadratowego kształtu milickiego rynku, widoczne
w jego prawym-dolnym (czyli północno-wschodnim)
narożniku, jest pozostałością po pierwszym zlokalizowaniu
owego historycznie najstarszego kościoła i przykościelnego
cmentarza Milicza. Wszakże w oryginalnym zaprojektowaniu
rynek Milicza miał w swoim północno-wschodnim narożniku
niewielki placyk z kościołem i z cmentarzem przykościelnym,
podobny do placyku i kościoła św. Elżbiety jakie do dzisiaj
istnieją w północno-zachodnim narożniku rynku
Wrocławia.
#C2.
Oficjalna historia "bitwy o Milicz":
Oficjalne opisy historii mają to do siebie że
są one przygotowane przez historyków na
bazie materiału faktologicznego jaki owym
historykom jest dostępny. Przykładowo, na
podstawie rozkazów, oficjalnych raportów,
kronik filmowych, itp. Jako takie, historyczne
opisy typowo pozbawione są "ludzkiego
elementu" - znaczy zawierają wyłącznie
tzw. "suche fakty". Sporo takich właśnie
oficjalnych opisów historii można znaleźć
w internecie. Przykładowo, w lutym 2009
roku dostępne one były na doskonale
udokumentowanej stronie
www.scinawa.com.pl
do której przeglądnięcia gorąco zachęcam.
Oto więc przykład takiego oficjalnego opisu
wyzwolenia Milicza zaprezentowany w książce
[1#C2] pióra Ryszarda Majkowskiego
"Dolny Śląsk", 1945 WYZWOLENIE:
* * *
"4 Armia Pancerna, dowodzona przez generała-pułkownika D. Leluszenkę, która na 30 - 40 km wysunęła
się przed związki ogólnowojskowe 1, działała głównymi siłami wzdłuż lewego brzegu Baryczy. Na prawym
skrzydle Armii nacierał 6 Korpus Zmechanizowany (dowódca pułkownik W. Orłów)., na lewym 10 Korpus
Pancerny (dowódca pułkownik N. Czuprow), 21 stycznia żołnierze generała Leluszenki wyzwolili Ostrzeszów
i Milicz. 17 Brygada Zmechanizowana (dowódca podpułkownik L. Czuryłow), która wraz z podporządkowanym
jej 126 samodzielnym pułkiem czołgów nacierała na prawym brzegu Baryczy, osłaniała 6 Korpus od północy.
W dniu 22 stycznia wyzwoliła ona Rawicz, następnie Wąsosz nocy z 22 na 23 stycznia brygada ruszyła z
Wąsosza przez Barycz na południowy zachód i przez Baranowice, Psary, Jemielno i Zdzisławice dotarła
przed świtem do Odry naprzeciwko Chobieni.2 W tym samym czasie osiągnął Odrę na północ od Ścinawy
również oddział rozpoznawczy 16 Brygady Zmechanizowanej 6 Korpusu Zmechanizowanego, dowodzony
przez lejtnanta M. Radugina, przystępując natychmiast do forsowania rzeki."
#C3.
Folklorystyczna historia "bitwy o Milicz":
Jak to wyjaśniłem już wcześniej,
folklorystyczne historie tworzone są
w wyniku długich ciągów powtarzania
po kimś innym, połączonych z ponownym
syntezowaniem razem odrębnych wątków
i przeredagowywaniem całości od nowa.
Jako takie, folklorystyczne historie
typowo NIEZBYT wiernie oddają fakty i
tzw. "historyczną prawdę". Za to bardziej
koncentrują się one na tym co ludzie z
danego okresu czasu grupowo "czują"
na dany temat. Oto przykład folklorystycznej
historii "bitwy o Milicz" jaki zapamiętałem
z opowiadań zasłyszanych w czasach
mojego dzieciństwa.
* * *
"Był wówczas piękny słoneczny dzień końcowego
okresu wojny. Powietrze było przesiąknięte zapachem
życia i nadziei. W tak piękny dzień jest szczególnie
przykro umierać. Wokoło panowała wówczas jednak
absolutna cisza. Wszakże wielu mieszkańców
Milicza i okolicznych wsi już dawno uciekło w głąb
Niemiec. Ci zaś nieliczni którzy uważali się za Polaków i dlatego
pozostali na miejscu, siedzieli wystraszeni poukrywani w swoich
domach i piwnicach. Z jakichś powodów podobno nawet ptaki
wówczas zamilkły jakby w oczekiwaniu na jakąś tragedię. Po
pewnym czasie w owej absolutnej ciszy dał się słyszeć odległy
ryk dziesiątków motorów czołgowych, jak zwolna
połznął on w kierunku Milicza od południa. Już sam ten ryk musiał
wystarczać aby przyprawić o zawał serca co słabszych z natury.
W jakiś czas później czołgi te ryczały i dudniły już po ulicach
Milicza. Po chwili dało się słyszeć ogłuszającą eksplozję niemieckiej
"pancernej pięści" ("Panzerfaust"). Zaraz po tej eksplozji
rozległy się rozpaczliwe krzyki kilku Rosjan jacy pieczeni
byli żywcem nie mogąc się wydostac z płonącego czołgu.
Nad środkiem Milicza wzniósł się słup czarnego jak smoła
dymu z palącego się czołgu. Po tej eksplozji poprzednio ogłuszający
ryk czołgów na chwilę jakby się zniżył do szeptu. Sprawiało
to wrażenie jakichś potworów naradzających się sekretnie
co dalej czynić. Po chwili jednak czołgi rozryczały się ponownie,
zwolna rozpełzujac się po uliczkach Milicza i okrążając ratusz
naokoło. Nagle wszystkie razem zaczęły strzelać. Grzmoty
wystrzałów ich armat niemal zlewały się ze sobą. Jednocześnie
ratusz buchnął płomieniami podpalony miotaczami ognia
rosyjskich żołnierzy którzy podkradli się do niego i razili
go z kamieniczek położonych po południowej stronie rynku.
Ratusz szybko zaczął się walić w gruzy. W chwilę później
zapanowała cisza. Nawet czołgi powygaszały swoje
motory. Ciszę tą przerwało potem jedynie kilka długich
serii z "pepeszy" (PPSh-41, patrz "Fot. #E2" poniżej),
oraz załosne krzyki tych umierających Niemców, których
kule nie od razu uśmierciły. Pojedyńcze wystrzały z pistoletu
poucinały jednak nawet i te krzyki."
Część #D:
Folklorystyczny opis przebiegu walki o milicki ratusz:
Jak to wyjaśniono w punkcie #B4 powyżej, folklorystyczne
historie i opisy typowo stwierdzają jak ludzie sobie
wyobrażają że coś się działo, NIE zaś jak naprawdę
coś się działo. Wszakże opisy te powstają poprzez
wielokrotnie powtarzanie sobie z ust-do-ust danej
historii, podczas gdy każdy z powtarzających dodaje
do niej jakieś własne wyobrażenia. W rezultacie takie
foklorystyczne opisy bardziej oddają co ludzie "czują"
na dany temat, niż co jest historyczną prawdą
o owym temacie. Jest to szczególnie ważne
w odniesieniu do historii Milicza, ponieważ po
wojnie w Miliczu praktycznie NIE ostał się niemal
żaden naoczny świadek wyzwolenia i naprawdę
zaszłych tam wydarzeń. W niniejszej części, a także
w następnych częściach tej strony, przytoczone
są właśnie przykłady takich folklorystycznych
opisów. Opisy owe zasłyszałem w okresie dzieciństwa
i je tutaj powtarzam. Warto tu odnotować jak bardzo
się one różnią od raportów naocznych świadków
(których przykład zaprezentował punkt #C1 powyżej),
a także od oficjalnej historii reprezentowanej
przykładem z punktu #C2 powyżej.
#D1.
Ratusz w Miliczu:
Przed wojną Milicz miał interesujący ratusz.
Jego wygląd pokazany jest na ilustracji "Rys. #D1"
z niniejszej strony (która jest powtórzeniem
ilustracji "Fot. 28" ze strony o mieście
Miliczu.)
Niestety ratusz ten został zniszczony w trakcie
wyzwalania Milicza przez wojska Radzieckie.
Rys. #D1:
Wygląd ratusza milickiego wzniesionego
w 1851 roku.
(Niniejsza ilustracja jest powtórzeniem
ilustracji "Fot. 28" ze strony o mieście
Miliczu.)
Rysunek ten pokazuje frontową fasadę
ratusza, zwróconą w kierunku pałacu
margrabiego. Widoczne są łukowate
drzwi głównego wejścia do ratusza i
schodki przy których rosyjski emisariusz
został zastrzelony przez ukrywających
się w tym ratuszu Niemców.
Ratusz ten spalony został w trakcie bitwy o Milicz
w końcowych dniach drugiej wojny światowej.
Milicz zdobywały wówczas wojska radzieckie
majora Lagina, zaś w ratuszu zabarykadowali
się hitlerowcy. W czasach mojej młodości ruiny
tego ratusza ciągle były najbardziej prominentnym
składnikiem milickiego rynku. Z kolei tunele
podziemne które wiodły do tego ratusza od
warownego zamku milickiego, były ciągle
przechodne jeszcze w czasach mojego liceum,
tj. w latach 1960 do 1964. To właśnie w okolicach
owego ratusza z tuneli podziemnych prowadziły
wejścia do licznych lochów w których w czasach
średniowiecza więzieni byli lub zamurowywani
żywcem ludzie niewygodni dla władz miasta.
#D2.
Niemiecki garnizon w Miliczu:
Niemiecki garnizon obrony Milicza złożony
był z małoletnich chłopców w wieku około
16 lat. Jak bowiem po wojnie sobie powtarzano,
w końcowej fazie wojny Hitler miał wydać
jakiś barbarzyński rozkaz, że każdy mężczyzna
w wieku od 16 do 60 lat ma pod karą śmierci
bronić rzeszy aż do ostatniej kropli krwi. Ten
rozkaz może obecnie szokować, zważywszy
niedawne ustalenia że nakazując innym walkę
aż do śmierci, sam Hitler zwyczajnie sobie
uciekł przed karą i odpowiedzilnością.
Wszakże niedawne genetyczne badania
czaszki która oficjalnie miała jakoby
pochodzić od Hitlera, ujawniły że Hitler
jedynie zasymulował własne samobójstwo,
aby łatwiej móc cichcem uciec z Berlina
w ostanich dniach wojny i żyć dalej ukryty
w jakiejś zapomnianej części świata - po
więcej szczegółów patrz artykuł "Skull tests
reignate theories Hitler escaped bunker"
(tj. "Badania czaszki podsycają teorie że Hitler
uciekł jednak z bunkra") ze strony A14 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z poniedziałku (Monday),
September 28, 2009. Oczywiście, mężczyźni
którzy byli starsi niż 16-latkowie, od dawna
służyli już i ginęłi wówczas w wojsku niemieckim.
Jedyni więc którzy ciągle mogli wykonać rozkaz
Furera i bronić rzeszy aż do ostatniej kropli krwi,
byli mali chłopcy oraz staruszkowie. Owym
chłopcom bardziej jednak przystawałoby uprawianie
harcestwa, niż oddawanie życia za rzeszę.
Spora część tych małoletnich chłopców
w końcowych latach wojny była wszakże
uczniami początkowych klas Liceum w Miliczu
pokazanego poniżej na zdjęciu "Fot. #D2"
(które jest powtórzeniem fotografii "Fot. 30"
ze strony o mieście
Miliczu.)
Zostali więc oni zmuszeni do walki zbrojnej
ponieważ nikt w liceum tym już nie pozostał
kto by się nadawał do noszenia broni. Wszakże
ich koledzy ze starszych lat wcieleni zostali
do hitlerowskiego wojska już znacznie wcześniej,
zaś w owej ostaniej fazie wojny ich zwłoki
od dawna zaścielały już pola bitwne frontu
wschodniego lub zachodniego. Ponoszący
klęski na wszystkich frontach hitlerowcy
naprędce przeszkolili więc tych chłopców
w strzelaniu i poubierali ich w niemieckie
mundury. Po zaś ubraniu mundurów,
podobnie jak wszystkim innym służącym
w wojsku niemieckim, groziło im natychmiastowe
rozstrzelanie, gdyby odmówili udziału w walce.
Fot. #D2:Liceum Ogólnokształcące
Nr 1 w Miliczu. To właśnie to liceum miałem
przyjemność ukończyć również i ja (tj. dr inż.
Jan Pajak).
(Niniejsza ilustracja jest powtórzeniem ilustracji
"Fot. 30" ze strony o mieście
Miliczu.)
Większość niemieckich "obrońców" przeciwstawijących się w Miliczu
nacierającej armii radzieckiej była nieletnimi uczniami wstępnych
klas tej właśnie szkoły. Byli oni młodociani, niedoświadczeni, źle
przeszkoleni i źle przygotowani do bitwy, oraz staroświecko uzbrojeni.
Z kolei ich bezmyślny dowódca wybrał pozycję do walki która była
najgorszą pozycją ze wszystkich możliwych do zajęcia. (Faktycznie
to owi "obrońcy" mieliby znacznie większe szanse gdyby zabarykadowali
się np. w powyższym liceum, zamiast barykadować się w ratuszu.)
Pozycja w milickim ratuszu odbierała im bowiem możliwość taktycznego
wycofania się w przypadku niekorzystnego obrotu bitwy. Taka zaś
beznadziejna pozycja zamieniła ich obronę w samobójczą misję.
W sumie ich opór był więc całkowicie bezsensowny, zaś ich los
był faktycznym skazaniem ich na pewną śmierć przez własnych
przywódców.
* * *
Symbolicznie ogromnie znaczącą wymowę
według dawnych opowiadań ma też miejsce
w jakim nastąpiło jakoby rozstrzelanie tych z
owych młodocianych obrońców Milicza w
niemieckich mundurach, którzy zdecydowali się poddać.
Dla rozstrzelania byli oni jakoby postawieni
pod murem budynku który ich rodziny używały
wcześniej do składowania padliny zwierzęcej.
Aczkolwiek żołnierze radzieccy którzy wykonywali
tą egzekucję niemal na pewno NIE mieli pojęcia
do czego ów budynek był używany, ciągle opowiadano
sobie że jakimś nakazem losu zawiedli oni
rozstrzeliwanych Niemców prosto pod mur
tamtej zwierzęcej trupiarni. (Ta "zwierzęca
trupiarnia" stała po wschodniej stronie miasta
Milicza w dosyć sporej odległości od pierwszych
zabudowań miasta - tak aby jej smród nie
przeszkadzał mieszkańcom.) W chwili więc
kiedy już wiedzieli że będą rozstrzelani,
przez ich umsły zapewne przebiegały
myśli w rodzaju "umrę teraz zastrzelony
jak zwierzę, zaś moje ciało będzie gniło
jak pobliska padlina zwierzęca".
Haniebna wymowa takiej właśnie ich
śmierci dorównywała jedynie swą symboliką
brakowi godności w rodzajach śmierci które
ich własna ojczyzna wcześniej zgotowała
jeńcom wojennym branym do niewoli przez
wojska niemieckie.
Rozważając tragiczny los tych młodocianych
"obrońców Milicza" w niemieckich mundurach,
warto też być świadomym, że gdyby odmówili
oni wykonania rozkazu Hitlera i starali się uniknąć
udziału w walce, wówczas też zostaliby
"rozstrzelani za dezercję" - tym razem jednak
przez swych własnych rodaków. W ostatniej
bowiem fazie wojny Hitler podobno wydał rozkaz,
że każdy Niemiec który będzie się uchylał
od wykonania tego bezdyskryminacyjnego
nakazu walki, ma być natychmiast rozstrzelany
bez żadnego sądu. To właśnie takie sytuacje
w jakiej byli postawieni owi młodociani obrońcy
Milicza - kiedy to bez względu na decyzję jaką
by nie podjęci, w każdym przypadku czekała
na nich śmierć, nakłaniają do podjęcia
poważnych rozważań omówionych
w punkcie #F3 strony internetowej
memorial,
na temat czy konskrypcja jest faktycznie
legalna w świetle obowiązujących na Ziemi
praw. (Z całą bowiem pewnością konskrypcja -
czyli obowiązkowe powołanie do służby
militarnej, biegnie przeciwko nakazom
praw moralnych.)
#D3.
Jak folklor opisywał walkę o ratusz w Miliczu:
Kolej na "folklorystyczną historię" obrony
ratusza w Miliczu, którą w czasach mojej
młodości najczęściej sobie powtarzano na
Wszewilkach. Jeśli porównać ją z raportem
naocznego świadka z punktu #C1 tej strony -
czyli z informacją z tzw. "pierwszej ręki",
wtedy wyraźnie widać że z uwagi na jej
nieścisłości. poniższa historia ma bardziej
znaczenie kulturalne niż kronikarskie. Nie
ma co się temu dziwić. Kiedy bowiem owa
historia docierała do moich uszu, zwykle
zawierała już informacje z co najmniej tzw.
"czwartej ręki", a czasami nawet "piątej ręki"
czy "szóstej ręki". Wszakże w owych
czasach we Wszewilkach NIE ostał
się nawet jeden naoczny świadek
tych wydarzeń. Wszyscy autochtoni
byli wówczas już pouśmiercani - tak jak
to opisałem w punkcie #G1 z tej strony,
a także opisałem w punktach #E1 i #E2
ze strony internetowej
wszewilki.htm - o historii i ciekawostkach wsi Wszewilki.
Faktycznie więc historia ta wtedy była
już znacząco pozniekształcana kolejnymi
powtórzeniami podczas jej przekazywania
"z ust do ust". Oto owa folklorystyczna
historia - tak jak ją dzisiaj pamiętam:
* * *
Według opowiadań, ów młodociany garnizon
niemiecki jaki zamierzał bronić Milicza zajął
swoją pozycję właśnie w milickim ratuszu.
Kiedy więc wojska radzieckie pod dowództwem
majora Lagina wkraczały do Milicza, owi młodzi
chłopcy z niemieckiego garnizonu obrony
Milicza, dowodzeni przez równie jak oni
młodego i niedoświadczonego oficera,
siedzieli zabarykadowani w milickim ratuszu.
Pozycja obronna którą zajęli była jednak
zupełnie beznadziejna z militarnego punktu
widzenia. Wszakże uniemożliwiała im
taktyczne wycofanie się w przypadku gdyby
zostali skonfrontowani z przeważającym ich
siłą przeciwnikiem. Owa pozycja zamieniła
więc ich obronę w samobójczą misję. Ja
do dzisiaj się dziwię nad powodem tego ich
błędu taktycznego. Świadczy on wszakże o
zupełnej bezmyślności ich dowóców, oraz
o zignorowaniu uprzednich przygotowń do
obrony. Wszakże jak było to po wojnie
doskonale widocznym, Niemcy mieli
przygotowaną linię okopów biegnącą
zakolami niemal równolegle do Baryczy
pomiędzy miastem i Baryczą. Linia
ta była dobrze skonstruowana i w trudnej
sytuacji umożliwiała jej obrońcom taktyczne
wycofanie i to w aż dwóch kierunkach
oddalających się od miasta.
W folklorystycznych opowieściach na temat
"bitwy o Milicz" powtarzano sobie, że rosyjskie
czołgi podobno wjechały na rynek Milicza w
celowo mylący dla "obrońców" sposób.
Zamiast bowiem zajechać prosto główną drogą,
pierwsze z nich podobno zatoczyły one duży
łuk aż do pałacu margrabiego, potem zaś miały
one jakoby wjechać na rynek od zachodu małą
uliczką wiodącą z owego pałacu. Opowiadano
też sobie, że kiedy pierwszy czołg rosyjski
wjeżdżał na rynek Milicza, ci nieletni "obrońcy"
miasta wystrzelili do niego z "pancernej-pięści"
("Panzerfaust"). Czołg ten miał spłonąć, tarasując
później przez spory okres czasu wjazd do rynku
z owej bocznej uliczki łączącej pałac margrabiego
z rynkiem. Jego załoga miała jakoby zostać
upieczona żywcem. Ktoś mi kiedyś nawet pokazywał
miejsce w którym załoga ta jest pochowana w
Miliczu. Jednak obecnie zapomniałem gdzie
dokładnie to było. Jedyne co pamiętam, to że
zastanawiałem się wówczas jak to się stało
że Rosjanie zostali tam właśnie pochowani - bo
jakoś miejsce to mi do nich nie pasowało.
Opowiadano też sobie, że po zorientowaniu
się że ratusz jest broniony, Rosjanie natychmiast
otoczyli go ze wszystkich stron i zasypali lawiną
ognia i ołowiu. Podobno Rosyjscy żołnierze
podkradli się z miotaczami ognia tuż do owego
ratusza, zajmując pozycje w sąsiadujących z
ratuszem kamieniczkach po południowej stronie
rynku. Stamtąd oblali ratusz strumieniami ognia.
Rosyjskie miotacze ognia i potężne działa z ich
czołgów spowodowały, że już w kilkadziesiąt minut
później cały ratusz walił się w gruzy zaś wszystko
w nim płonęło. Niemieckie nastolatki zamknięte
w owym ratuszu otrzymały więc dobry posmak
tego, co ich starsi koledzy mniej niż 6 lat wcześniej
serwowali Polakom na Westerplatte i na poczcie
gdańskiej. Nie bardzo jednak mieli czas na kontemplowanie działania
praw moralnych,
bowiem ich nienawykły do walki dowódca poddał
ich wkrótce po tym jak ratusz zaczął się palić zaś
im groziło upieczenie się żywcem. Jak jednak
sobie powtarzano z ust do ust, pechowo dla owych
młodych Niemców, zmechanizowana kolumna
radzieckich czołgów jaka wzięła Milicz, nie
posiadała transportu ani prowizji dla jeńców
wojennych. Jej zadaniem było wszakże szybkie
parcie do przodu oraz zamknięcie przerwy w
kolejnym okrążeniu hitlerowców, a nie zajmowanie
się pokonanymi Niemcami. Ponadto Rosjanie świeżo
mieli w pamięci wszelkie te okropności które Niemcy
popełniali na branych przez siebie jeńcach wojennych.
Dlatego zaraz po poddaniu się Rosjanom, owe
milickie nastolatki w niemieckich mundurach zostały
wyprowadzone poza obręb miasta, pod linię pustych
okopów które przebiegały pod miastem od strony
wschodniej. W owym czasie przy okopach tych stał
ceglany budynek rakarskiej trupiarni, czyli rodzaj
pustej obory do której w owych oszczędnych czasach
okoliczni rolnicy zwozili padnięte zwierzęta (zwierzęta
te zabierane były potem przez rakarza z tego budynku
i przerabiane na mydło). Rosjanie ustawili owych małoletnich
chłopców w hitlerowskich mundurach wojskowych pod
murem owej rakarni i przejechali po nich długą serią
z pepeszy. Nawet w kilka lat później ciągle na cegłach
owej rakarni widać było rząd odłupań cegły. Pokazywano
go potem sobie jako ilustrację wysokość na jaką podobno
wymierzona została owa pepesza. Miejsce śmierci tych
chłopców w pewnym sensie było więc rodzajem symbolicznego
zwrotu karmy za to co hitlerowcy tylko kilka lat wcześniej
wyczyniali innym pokonanym przez siebie narodom. Wszakże
owi młodociani "żołnierze" niemieccy z Milicza umierali w miejscu
w którym nieco wcześniej ich własne rodziny gromadziły
i składowały zwierzęcą padlinę. Zostali też zastrzeleni
w bardzo podobny sposób jak ich starsi koledzy z niemieckiej
armii wcześniej strzelali do branych przez siebie jeńców
wojennych. Rosjanie nie mieli też już czasu aby
ich starannie pogrzebać. Po zastrzeleniu po prostu zostali
oni powrzucani do pobliskiego pustego okopu, w którego
wykopaniu zapewne wcześniej sami uczestniczyli. Potem
zaś po okopie tym przejechał się zygzakiem ciężki
rosyjski czołg (patrz "Fot. #E1.1") zarywając jego
górną część i przysypując ciała tych Niemców niewielką
warstwą gleby. W rezultacie ich rozkładające się ciała
dawało się wygrzebywać jeszcze w czasach kiedy ja
chodziłem do szkoły podstawowej. Ich rozkładające
się resztki wymieszane były z ładownicami pełnymi
niemieckiej amunicji, a czasami nawet z pozostałościami
ich broni i ekwipunku.
Część #E:
Technika i maszyna wojenna użyta w "bitwie o Milicz":
#E1.
Czołgi które zadecydowały o przebiegu "bitwy o Milicz":
O tym, jaki przebieg miała "bitwa o Milicz",
która armia dokonywała wyzwolenia Milicza,
a także w jakiej fazie wojny bitwa ta się
odbyła, zadecydowały rosyjskie czołgi.
Przyglądnijmy się więc teraz dokładniej jak wyglądały
owe czołgi rosyjskie, a także jak wyglądały inne podstawowe
czołgi biorące udział w drugiej wojnie światowej.
Fotografie owych czołgów wykonane zostały w
latach 2007 i 2009.
#E1.1.
Radziecki czołg "T-34":
W Polsce doskonale jest znany rosyjski
czołg "T-34" który przez wiele lat był też
zasadniczym czołgiem na uzbrojeniu
polskiej armii. Zapewne więc zgodnie
z typową dla Polaków zasadą "cudze
chwalicie a swego nie znacie", w Polsce
wielu ludzi zwyczajnie nie docenia walorów
operacyjnych tego czołgu. Tymczasem
wszystkie wojny w których brał on udział
potwierdziły w praktyce, że wszelkie liczące
się w rzeczywistych bitwach parametry
operacyjne czołgów rosyjskich zawsze
górowały nad podobnymi parametrami
innych czołgów. Jeśli zaś chodzi o drugą
wojnę światową, to nawet najbardziej
stronniczy eksperci mają trudności z
uniknięciem przyznania, że rosyjskie
czołgi "T-34" były wówczas najlepszymi
czołgami na świecie, oraz że w rzeczywistości
to one wygrały tamtą wojnę.
* * *
Zauważ że można zobaczyć powiększenie
każdej fotografii z niniejszej strony internetowej, poprzez zwykłe kliknięcie
na tą fotografię. Ponadto większość wyszukiwarek jakie obecnie są w użyciu,
włączając w to także popularny "Internet Explorer", pozwala również na
załadowanie każdej ilustracji do swojego
własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją
redukować lub powiększać, a także drukować, za pomocą posiadanego przez
siebie software graficznego.
Fot. #E1.1:
Powyższe zdjęcie pokazuje czołg T-34 produkcji
radzieckiej. Osoba stojąca przy tym czołgu to ja,
tj. dr Jan Pająk. Był to czołg który faktycznie wygrał
drugą wojnę światową. To właśnie takie czołgi
wyzwoliły Milicz. To one też przetaczały się przez
rynek tego miasta w czasach opisywanej tu "bitwy
o Milicz". (Klinkij na powyższe zdjęcie aby zobaczyć
je w powiększeniu.)
Radziecki czołg T-34 okazał się najlepszym
czołgiem drugiej wojny światowej. Faktycznie
też w powiązaniu z doskonałą strategią jego
użycia stosowaną przez wojska radzieckie,
to właśnie on wygrał ową wojnę. Strategia
Rosjan w użyciu tego czołgu polegała na
bardzo szybkim wbijaniu dwóch potężnych
kolumn takich czołgów wiozących piechotę
na swoich grzbietach w opierający się im
front niemiecki. Kiedy zaś obie kolumny się
spotykały jakiś dystans od frontu, zamykały
one "kocioł" poczym dokumentnie anihilowały
wszystkich Niemców którzy się w kotle tym znaleźli.
Z tego powodu, poprzez systematyczne stosowanie
takiej strategii wbijania się dwóch kolumn
we front, otaczania nimi jakiejś jednostki
niemieckiej, oraz następnego systematycznego
wycinania w pień wszystkich okrążonych, Niemcy
wkrótce przestali mieć na froncie wschodnim
wystarczającą liczbę żołnierzy aby móc się
efektywnie bronić. Front ten szybko też
dał się Niemcom poznać jako rodzaj "czarnej
dziury" w którą bez przerwy wysyłani musieli
być nowi żołnierze aby tam znikać na zawsze.
Jak też wiadomo, w drugim etapie wojny
żołnierze niemieccy otrzymanie rozkazu
odkomendowania na front wschodni traktowali
jak wyrok śmierci na siebie.
Dla odmiany strategia aliantów była bardzo
przestarzała i zupełnie nie wykorzystywała
szybkości, operatywności ani mocy uderzenia
czołgów. Mianowicie alianci atakowali Niemców
"ławą", wypierając ich na całym froncie
równocześnie, jednak w zasadzie nie okrążając
ani nie anihilując. Czołgi u aliantów pełniły
więc rolę podobną jak ostatnio w Iraku,
tj. tylko jakby rodzaju samobieżnych dział
i maszynówek z własnym pancerzem chroniącym
ich załogi przed ogniem drobnej broni.
Z powodu tej nieefektywnej strategii
relatywnie niewielkie siły niemieckie
zachodniego frontu były w stanie długo
powstrzymywać całą armię alianckę przed
wyzwoleniem Europy.
Czołgi "T-34", których przykład pokazany jest
powyżej, weszły do seryjnej produkcji w 1936
roku. Czołg taki ważył 32 tony. Był 6.1 metra
długi, 3 metry szeroki, oraz 2.45 metra wysoki.
Obsługiwany był przez załogę 5-cio osobową.
Jego prędkość maksymalna wynosiła 56 km/godź.
Zasięg 186 km (115 mil).
Miał on działo 85 milimetrowe, o zasięgu
efektywnego ostrzału 3 050 metrów. Miał
on też całą masę udoskonaleń technicznych
które dodatkowo zwiększały jego przewagę
i efektywność. Przykładowo, wszystkie boczne
powierzchnie pancerza były nachylone.
Odbijały więc nadlatujące pociski. Aby go
zniszczyć konieczne było trafienie dokładnie
w jeden z jego nielicznych słabych miejsc,
np. pomiędzy korpus i wieżyczkę. Jego
pancerz był karbowany - uniemożliwiał
więc przyklejanie się min magnetycznych.
Jego konstrukcja była prosta i niezawodna.
Rzadko więc się psuł i był łatwy do naprawy.
Niemal pod każdym więc względem technicznie
górował on nad innymi czołgami swego okresu.
Książka [1#E1.1] pióra George Forty, "World
War Two Tanks" (Osprey 1995, ISBN 1-85532-532-2)
podaje dane na temat liczby czołgów wyprodukowanych
w czasie wojny przez poszczególne kraje. Zgodnie
z danymi zawartymi na stronie 166 i 170 tamtej książki,
ponad 40000 czołgów T-34 zostało zbudowane przez
Związek Radziecki w czasie owej wojny.
#E1.2.
Amerykański czołg "Sherman" M4:
Kiedy na froncie wschodnim rosyjskie czołgi
anihilowały mnogie armie Hitlera od Moskwy
aż daleko poza Berlin, na froncie zachodnim
amerykańskie "gas-guzzlers" zwane "Sherman"
M4 straszyły Niemców rykiem swoich potężnych
silników. Oto jak owe amerykańskie czołgi wyglądały:
Fot. #E1.2: Amerykański czołg M4A3E8 "Sherman".
Osoba sfotografowana z tym czołgiem to również ja,
tj. dr Jan Pająk.
(Kliknij na to zdjęcie aby zobaczyć je w powiększeniu.)
Czołg "Sherman" M4 był szeroko stosowany przez
siły alianckie na zachodnim froncie drugiej wojny
światowej. Z uwagi jednak na staroświecką i
mało efektywną strategię sił alianckich, czołg
ten nie odegrał niemal żadnej wiodącej roli w
wygraniu owej wojny. W czasie bowiem kiedy
czołgi radzieckie systematycznie wyniszczały
i spychały wojska niemieckie na obszarze od
Moskwy aż daleko poza Berlin, siły alianckie
z wielką trudnością wyparły ławą Niemców
jedynie z kilku małych kraików położonych
wzdłuż zachodnich brzegów Europy.
Czołg ten miał raczej paskudną opinię.
W czasach drugiej wojny światowej sporo
czołgów Sherman "danych" zostało Związkowi
Radzieckiemu w ramach pomocy wojennej.
Jednak rosyjscy czołgiści opierali się jak tylko
mogli przed służeniem w tym czołgu, ponieważ
miał on u nich opinię "samobieżnej trumny".
Podobnie niską opinię o czołgach Sherman
mieli zarówno sami żołnierze alianccy, jak i
Niemcy. Niemcy nazywali go "Tommy cooker" -
co luźno daje się tłumaczyć jako "kuchenka
do gotowania Tomków". W gwarze żołnierskiej
Niemcy referowali bowiem do żołnierzy brytyjskich
pod nazwą "Tommys" (tj. "Tomki"). Czołgi Sherman
miały zaś tendencję do łatwego zapalania się
i do gotowania w swym wnętrzu załogi czołgu -
czyli Tomków. Podobnie Anglicy też mieli dość
ubliżającą nazwę dla czołgów Shermana -
nazywając je "Ronson". Ową bowiem nazwę
"Ronson" nosiła w tamtych czasach popularna
zapalniczka benzynowa, której producenci
używali sloganu reklamowego stwierdzającego
coś w rodzaju, że "zapala się pewnie i za
każdym razem" (po angielsku "lights first
time, every time") - czyli która to zapalniczka
zachowywała się właśnie jak trafione niemieckim
pociskiem czołgi Shermana. Warto tu dodać,
że sporo informacji na temat owej paskudnej opinii
czołgów Sherman można znaleźć w internecie
wpisując np. w google.com słowa kluczowe
Ronson oraz/lub Tommy cooker.
Czołg "Sherman" M4 ważył 34 ton. Był 7.5 metra
długi, 3 metry szeroki, oraz 3.43 metra wysoki.
Obsługiwany był przez załogę 5-cio osobową.
Jego prędkość maksymalna wynosiła 48 km/godź.
Zasięg po szosie wynosił 161 km. Miał on
działo 76 mm. Był on jednak relatywnie
łatwy do zniszczenia. Był najwyższym
z masowo produkowanych czołgów
biorących udział w tej wojnie, był więc
najłatwiejszy do trafienia (dla czołgów
obowiązuje bowiem zasada że im niższy
on jest, tym trudniej go trafić w ruchu - a
stąd i zniszczyć). Jego pancerz posiadał
wiele pionowych powierzchni, był więc
łatwy do przebicia przez pociski kumulacyjne.
Gładka powierzchnia pancerza ułatwiała
przyklejanie się min magnetycznych.
Skomplikowana konstrukcja pomniejszała
jego niezawodność i wydłużała naprawy.
Ogromne zużycie paliwa ograniczało jego
operatywność. W rezultacie tego ogromnego
zużycia paliwa, czołgi Shermana zwykły
znacząco spowalniać oraz ograniczać
szybkość całej ofensywy alianckiej, jako
że zaopatrywanie tych czołgów w paliwo
zawsze stanowiło ogromny problem
strategiczny. Z tego powodu, wojna
na froncie zachodnim musiała być
tak prowadzona, aby dogadzała owym
czołgom - zamiast użycie owych czołgów
dogadzać potrzebom wojny. Chociaż więc
Sherman wyglądał imponująco, faktycznie
w militarnym sensie był on zwykłą "siedzącą
kaczką" która czekała na odstrzał. Zgodnie
z danymi zawartymi na stronie 126 w/w
książki [1#E1.1], w latach 1942 do 1944
(tj. podczas drugiej wojny światowej) USA
zbudowały w sumie 49234 czołgów Sherman M4.
#E1.3.
Brytyjski czołg "Valentine V":
Oto Brytyjski czołg zwany "Valentine V" z
czerwca 1942 roku. On także brał udział
w drugiej wojnie światowej walcząc na
froncie zachodnim:
Fot. #E1.3: Ja (tj. dr Jan Pająk)
sfotografowany przy brytyjskim czołgu "Valentine V"
z 1942 roku. Był on podstawowym czołgiem
Brytyjskiej armii. Produkowany był przez
Vickers Amstrong Ltd., Engineers Newcastle
upon Tyne. Zgodnie z danymi zawartymi na
stronie 44 w/w książki [1#E1.1], tylko w UK
w latach 1940 do 1944 zbudowano 6855
takich czołgów Valentine - co reprezentowało
niemal 25% produkcji czołgów wszelkich możliwych
typów w owym kraju. Ponadto dalszych 1420
czołgów Valentine zbudowano w Kanadzie - z
czego niemal wszystkie (poza trzydziestoma
zatrzymanymi dla celów szkoleniowych), zostały
wysłane do Związku Radzieckiego. (Kliknij na
to zdjęcie aby zobaczyć je w powiększeniu.)
Spośród wszystkich czołgów masowo używanych
na frontach drugiej wojny światowej, wielu ten
właśnie czołg uważało za najgorszy. Był
on powolny, miał dużo słabych miejsc, oraz był
relatywnie łatwy do zniszenia. Jego uzbrojenie
było mizerne. Wiadomo, że przykładowo rosyjscy
czołgiści opierali się jak mogli przed zostaniem
przydzielonymi do tego właśnie czołgu, albo do
amerykańskiego "Shermana", bowiem uważali
je za "zmotoryzowane trumny". (Podczas drugiej
wojny światowej niemal cała kanadyjska produkcja
tych czołgów, czyli 1390 sztuk, była "wysłana"
Związkowi Radzieckiemu w ramach pomocy wojennej.)
Na dodatek, produkowany był on aż w jedenastu
różniących się wersjach konstrukcyjnych oraz całym
szeregu dalszych zastosowań (np. jako samobieżne
działa czy jako miotacze ognia). Wersje te często
się psuły - podczas gdy każda z nich wymagała całej
masy części zapasowych odmiennych niż dla
innych wersji. Nie odegrał on więc niemal żadnej liczącej
się roli w wygraniu drugiej wojny światowej. Jedyne
sytuacje w jakich stawał się on dosyć użyteczny, to bitwy
w bardzo ciasnych uliczkach. Z uwagi bowiem na lufę
krótszą od korpusu i na niewielkie rozmiary, potrafił on
manewrować po wąziutkich uliczkach i strzelać tam na
boki, a nawet zawracać na nieco szerszych uliczkach.
Jest wysoce intrygujące dlaczego na temat tego
czołgu niemal nic się nie pisze w oficjalnej literaturze
wojennej. Wszakże był on masowo wysyłany na
fronty przez byłe mocarstwo światowe - jakim w
okresie drugiej wojny światowej ciągle była Wielka
Brytania. Posądzam że powodem jest zaambarasowanie
trwające nawet do dzisiaj, że tak mizerny czołg
był używany w wojnie przez ówczesne mocarstwo.
Jedyne miejsce w którym coś znalazłem
na temat sprawowania się czołgu Valentine, to
książka [1#E1.3] pióra Robert Kershaw, o tytule
"Tank Men" (Hodder & Stoughton, 2008, ISBN 978-0-340-92347-4).
Oto więc kilka cytowań w tamtej książki na temat
Brytyjskich czołgów Valentine w moim wolnym
tłumaczeniu. Strona 155: "Więcej zniszczeń wynikało
ze zepsuć i z problemów z zaopatrzeniem w części
zamienne niż z działań przeciwnika." Strona 221: "...
niefortunnie uzbrojony w maleńkie zabawkowe
2-funtowe działko-straszaczek, oraz w karabin
maszynowy Besa. Brytyjscy czołgiści już wiedzieli
że był on bezużyteczny ('guzik warty') przeciwko
długo-lufowym Panzer Mark III... Załogi brytyjskich
czołgów czuły się wystawione na ogień w swoich
marnych czołgach. Hamilton podsumował to słowami
'faktycznie to jakby być wagi lekkiej na ryngu przeciwko
bokserowi wagi cieżkiej'. Niemieckie czołgi były
o 10 mil/godzinę szybsze i miały pięcio-osobową
załogę przeciwko trzem lub czterem Brytyjczykom.
Strona Strona 371: " ... Valentiny i Shermany
były trumnami."
(W oryginale angielskojęzycznym. Page 155:
"More causalities came from breakdown and
from problems with the supply of spares than
from enemy action." Page 221: "... unfortunately
armed with a piddling little 2-pounder pop-gun
and Besa machine gun. British tank crews had
already realised it was 'bloody useless' against
50 mm long-barrelled Panzer Mark III... British
tank crews felt exposed in their vulnerable
tanks. Hamilton summed it up as 'really like
being a lightweight in the ring with a heavyweight'.
German tanks were 10 mph faster and had
five-man crews against British three or four."
Page 371: ... Valentines and Shermans were
coffins.")
Czołg "Valentine V" ważył 17 ton. Był 6.68 metra
długi (tj. 17ft9in), 2.64 metra szeroki (tj. 8ft7.5in),
oraz 2.27 metra wysoki (tj. 7ft5.5in). Jego prędkość
maksymalna wynosiła 24 km/godź. Zasięg (po
jednym tankowaniu) 145 kilometrów. Obsługiwały
go 4 osoby. Jego pancerz w najgrubszym miejscu
miał 60 mm. Uzbrojony był w działko 75mm/2.95in
(tzw. dwo-funtowe "2 pdr"), oraz w koaksjalny
karabin maszynowy Besa 7.7mm/0.303in.
#E1.4.
Niemiecki czołg "Panther":
Pisząc o czołgach które wygrały drugą
wojnę światową, warto też wskazać i
czołg który przegrał tą wojnę -
krótko też informując "dlaczego". Oto
więc najdoskonalszy niemiecki czołg z czasów
drugiej wojny światowej nazywany
"Panther" (kliknij na niniejszy "zielony" napis aby zobaczyć zdjęcia tego czołgu).
Podobnie jak wojska alianckie, również
i Niemcy nie potrafili jednak w pełni
wykorzystać zdolności bojowych tego czołgu.
Cała bowiem ich strategia jego użycia bazowała
na doświadczeniach w użyciu czołgów zdobytych
podczas pierwszej wojny światowej.
Na dodatek do przestarzałej i nieodpowiedniej
strategii jego użycia, czołg ten posiadał
też wiele wad. Przykładowo, był zbyt "wysoki"
(54 cm wyższy od rosyjskiego T-34) - a stąd
łatwiejszy do trafienia, był wolny - co
okazywało się fatalne w gonitwach po
dużych przestrzeniach Rosji, był też
"delikatny" - a stąd niezbyt dobrze się
sprawował w trudnych warunkach terenowych,
jego konstrukcja była bardzo skomplikowana
oraz zawierał niepotrzebnie dużo części -
stąd jego naprawy były długie, zaś ilość
części zamiennych jakie wymagał - duża.
Miał też sporo "słabych punktów".
* * *
Budowę czołgu "Panther" podjęto w 1942
roku z zamiarem zastąpienia nim jego
poprzedników "Panzer IV" i "Panzer III"
które pod każdym względem okazały
się militarnymi niewydarzeńcami.
Do końca wojny wyprodukowano około
4800 tych czołgów "Panther". (Dla
porównania, zgodnie z danymi z w/w
książki [1#E1.1], w latach 1939 do
1945 cała niemiecka produkcja czołgów
wszystkich typów wynosiła 26030
sztuk.) "Panther " ważył 44.8 ton. Był
6.87 metra długi, 3.42 metry szeroki,
oraz 2.99 metra wysoki. Obsługiwany był
przez załogę 5-cio osobową. Jego prędkość
maksymalna wynosiła 46 km/godź. Miał on
działo 75 mm o zasięgu 3 km. (Jednak z
odległości 3 km jego pociski nie były
już w stanie przebić pancerza czołgów
T-34.) Był on jednak relatywnie
łatwy do zniszczenia. Jego pancerz też
posiadał kilka niemal pionowych powierzchni
jakie nie odbijały pocisków.
Gładka powierzchnia pancerza ułatwiała
przyklejanie się min magnetycznych.
Skomplikowana konstrukcja pomniejszała
jego niezawodność i wydłużała naprawy.
Powolność ograniczała jego operatywność
na ogromnych przestrzeniach Rosji. Chociaż
więc był najdoskonalszym z całej rodziny
pięcu kolejnych udoskonaleń niemieckiego
czołgu "Panther", nadal był on daleki od
dorównania swemu głównemu przeciwnikowi -
radzieckiemu czołgowi T-34 (ze zdjęcia
"Fot. #E1.1" powyżej).
#E2.
Broń ręczna walczących stron, czyli "pepesza" przeciwko "karabinom":
Na przekór naturalnego dla Niemców
geniusza technicznego, w drugiej wojnie
światowej jakość uzbrojenia Niemców była
zdecydowanie podrzędna w stosunku do
jakości uzbrojenia Rosjan. Przykładowo,
Niemcy usiłowali wojnę tą wygrać z pomocą
ręcznie i pojedynczo przeładowywanych
karabinów które były zaprojektowane
niemal pół wieku wcześniej! Tymczasem
takie karabiny, owszem, okazywały się
użyteczne przy rozstrzeliwaniu bezbronnych
więźniów. Jednak nie dawały Niemcom
niemal żadnych szans w konfrontacji z
rosyjskimi "pepeszami".
* * *
Fot. #E2:
Pistolet maszynowy armii radzieckiej
PPSh-41
z czasów drugiej wojny światowej. Jest on powszechnie
znany pod popularną nazwą "pepesza". To właśnie
takie "pepesze" konfrontowali uzbrojeni w karabiny
młodociani "obrońcy Milicza" w niemieckich mundurach
wojskowych, którzy w 1945 roku zobarykadowali
się w milickim ratuszu i butnie spalili na rynku
rosyjską "tankietkę" wraz z jej załogą. To
właśnie też takie "pepesze" faktycznie okazały
się kolejnym z elementów uzbrojenia Armii
Radzieckiej które zadecydowało o wygraniu
drugiej wojny światowej przez Rosjan.
Rosyjska "pepesza" była bronią jakiej
budowa przez Rosjan została faktycznie
zainspirowana przez podobną broń produkcji
fińskiej, oryginalnie noszącą nazwę
Konepistooli m/31 Suomi (Suomi M-31 SMG) -
patrz strona o
fińskiej broni i o historii wojen Fińsko-Sowietskich.
Tamta fińska broń automatyczna (tj. przodek
"pepeszy") była oryginalnie zaprojektowana
w 1931 roku przez niejakiego Aimo Lahti
i bardzo efektywnie używana przez Finów
podczas Radziecko-Fińskiej "wojny zimowej"
w latach 1939-1940. W owej wojnie Rosjanie
ciągle używali jedynie ręcznie ładowane
karabiny. Tak efektywnie byli więc wówczas
bici przez fińskiego przodka pepeszy, że
na podstawie kilku zdobycznych egzemplarzy
zdecydowali się wyprodukować własną wersję
tej efektywnej broni i wprowadzić ją do
masowego uzbrojenia swojej armii już od
1941 roku. Tymczasem Niemcy nie mieli
poprzednio żadnej porażki z przeciwnikiem
dysponującym wysoce efektywną ręczną bronią
maszynową. Wprawdzie we wrześniu 1939 roku
zostali znacząco poturbowani przez polską
piechotę używającą sporo oryginalnie
belgijskich RKM-ów Browning wz. 1928,
jednak Niemcy wygrali tamtą wojnę -
stąd NIE czuli się zagrożeni od tego rodzaju broni.
Na podbój Rosji wyruszyli więc wyposażeni
głównie w pojedynczo przeładowywane karabiny
"Mauser" (Karabiner 98k)
zaprojektowane jeszcze w 1898 roku.
Wprawdzie niektórzy z Niemców mieli
pistolety maszynowe zwane "MP40" albo
Schmeisser,
jednak militarnie pistolet ten był
podrzędny w stosunku do pepeszy
i posiadał sporo wad technicznych.
Przykładowo, jego promień śmiertelnego
rażenia wynosił mniej niż 200 metrów
(pepeszy zaś do 500 metrów), jego magazynek
posiadał 32 naboje (bęben pepeszy -
71 naboi). Często też się zacinał.
Pepesza oraz śmircionośny potok ołowiu
jaki ona rozsiewała w promieniu rażenia
do 500 metrów, okazały się więc dla
Niemców bardzo przykrą niespodzianką.
Na przekór też, że niektórzy co
bardziej świadomi Niemcy gorączkowo
zaczęli wówczas pracować nad własną
wersją pistoletu maszynowego który
by stanowił efektywną przeciw-wagę
dla rosyjskiej "pepeszy", dla szeregu
dziwnych powodów powyzwalanych przez
działanie tzw.
praw moralnych
(np. zbiegu błędnych przekoń Hitlera, biurokracji,
wyroków sądowych, itp. - patrz punkt
#I2 poniżej) ich wysiłki się komplikowały.
Pistolet ten Niemcy opracowali więc
dopiero w 1943 roku. Nazywali go
MP43,
albo "Machine Pistol 43". Do powszechnego
uzbrojenia pistolet ten zdołali jednak
wprowadzić dopiero w końcowej fazie wojny -
kiedy ich przegrana została już zadecydowana
właśnie przez "pepeszę" i przez czołgi "T-34".
(Notabene, ów niemiecki pistolet
maszynowy "MP43", który Niemcy zdołali
wprowadzić do użycia w ostatniej fazie
wojny, też został przejęty i doceniony
przez Rosjan, zaś po niewielkim udoskonaleniu
stał się on przodkiem słynnego
AK-47,
(tj. "Kałasznikowa") - który do dzisiaj
sieje ogromne spustoszenie wśród przeciwników
tych co go używają.)
W tym miejscu warto też podkreślić, że w/w
wojny fińsko-radzieckie, w których maleńka
Finlandia systematycznie biła potężną i dobrze
wyposażoną Armię Radziecką, jest jednym z
najlepszych przykładów działania w rzeczywistym
życiu zasady "przeżywania najmoralniejszego" -
na tej stronie opisywanej w podpisie pod "Fot. #A1"
oraz w punktach #E3 i #I2. Inne najnowsze
przykłady działania tej samej zasady, to wyniki
drugiej wojny światowej, wyniki wojny w Wietnamie,
a także wojen w Iraku i w Afganistanie.
Warto też odnotować, że każda broń, w tym powyższa
pepesza, wygląda z grubsza jak jaszczurka - gdy
oglądana jest od strony rozstrzeliwanego. To zapewne
właśnie dlatego nowozelandzcy Maorysi magiczną
broń prześladujących ich UFOnautów uważali za rodzaj
morderczych jaszczurek nazywanych "moko-moko" - co
dokładniej wyjaśniam na stronie o milickim kościele
Św. Andrzeja Boboli.
#E3.
Każdą wojnę wygrywa jednak poziom moralności walczących stron, a NIE ich broń:
Motto:
"Jeśli poszukujesz idei za którą warto obstawać, poświęć swe życie ożywianiu, ulepszaniu i budowaniu - np. idei
cofania czasu do tyłu i życia bez końca,
natomiast w żadnym przypadku nie popieraj idei które wymagają zabijania, zniewalania, lub niszczenia."
Wystarczy tylko aby przeglądnąć podpisy
pod fotografiami "Fot. #A1", "Fot. #E2", oraz
pod "Fot. #E1.1" aby zrozumieć, że decydujący
o wygraniu dowolnej wojny wcale nie jest
poziom zaawansowania technicznego, moc
ekonomiczna, czy liczba wojsk, a
poziom moralności
oraz następstwa wynikające z tego poziomu
moralnego - np. wola i tradycja historycznego
"uczenia się", usprawniania własnej
strategii, czy "wyciągania wniosków
z tego co się dzieje na frontach". Wszakże
losami ludzi rządzi tzw. zasada "przeżywania
najmoralniejszego" - która w najbardziej
dokładny sposób jest omówiona w punkcie
#B1 strony o nazwie
changelings_pl.htm.
Zasada ta odkryta została dopiero została w 2012 roku
przez nową "naukę totaliztyczną". Jak owa nowa
"nauka totaliztyczna" ustaliła, w odniesieniu do
ludzi wyposażonych przez Boga w organ "sumienia",
zasada ta pełni tą samą funkcję co w świecie dzikich
zwierząt pozbawionych sumienia pełni darwinowska
zasada "przeżywania najsilniejszego". Niestety,
brak kompetencji i moralna ślepota starej tzw. "ateistycznej
nauki ortodoksyjnej" spowodowała, że owa stara
oficjalna nauka ziemska przeoczyła iż zasada
"przeżywania najsilniejszego" wcale NIE obowiązuje
dla ludzi. Dlatego oficjalna nauka ciągle do
dzisiaj błędnie i zwodniczo się upiera, że ludźmi
także rządzi owa zwierzęca zasada "przeżywania
najsilniejszego". Dlatego ja zalecałbym tutaj
czytelnikowi, aby zapoznał się z opisami i
materiałem dowodowym na temat obu tych
zasad (szczególnie tym zaprezentowanym
w punktach #G1 do #G7 strony o nazwie
will_pl.htm),
poczym sam wyrobił sobie zdanie czy do
ludzi faktycznie odnosi owa zasada "przeżywania
najsilniejszego" wmawiana ludzkości przez starą
"ateistyczną nauke ortodoksyjną", czy też zasada
"przeżywania najmoralniejszego" odkryta dopiero
w 2012 roku przez nową "naukę totaliztyczną".
Jeśli, niestety, ktoś przyglądnie
się losom ostatnich wojen, np. Wietnamu,
Kuwejtu, Iraku, czy Afganistanu, wówczas
łatwo odkryje że dzisiejsi wojskowi
i politycy nawet z tych najbardziej
rozwiniętych krajów są "hermetycznie
zamknięci na uczenie się i na wyciąganie
wniosków z lekcji historii". Kiedy
więc w końcu doigrają się oni wojny
z jakimś dorównującym im militarnie
przeciwnikiem którego pozycja reprezentuje
sobą pobudki moralne, a stąd który ma wolę
i tradycję uczenia się, wyciągania wniosków,
oraz natychmiastowego wdrażania ustaleń,
losy tych polityków i wojskowych,
a także losy krajów których mają oni
jakoby "bronić", będą powtórzeniem
losów Hitlera, jego wspólników, hitlerowskiej
armii, niemieckiej techniki, oraz
powojennej okupacji, podziału i
pokuty Niemiec. Jako osobie
urodzonej w Polsce i gorąco kochającej
swoją pierwszą ojczyznę, jest mi ogromnie przykro,
że zarówno polityczni jak i wojskowi
przywódcy Polski też okazują się należeć
do grupy tychże "lekcjo-szczelnych" którzy
uparcie odmawiają wyciągania wniosków
z lekcji historii - patrz punkt #I2
poniżej. A przecież Polska jest
teraz niezależnym krajem i narodem,
mogłaby więc sobie pozwolić aby
wybrać swoją własną drogę
ku lepszej przyszłości.
Z kolei męczennicza historia Polski
powoduje że ma ona nie tylko prawo,
ale wręcz i moralny obowiązek, aby
w sprawie wojen wskazać właściwą
drogę innym narodom poprzez
zaadoptowanie neutralności i
obstawanie przy aktywnym wdrażaniu
zasady "nigdy więcej".
Niezależnie od niniejszego punktu #E3, podpisu
pod "Fot. #A1" oraz punktu #I2 niniejszej strony,
fakt przegrywania każdej wojny przez stronę
która wykazuje najniższą moralność (tj. typowo
przegrywania przez "agresora" w myśl owej
zasady "przeżywania najmoralniejszego")
dyskutowany jest także m.in. w punkcie #C5.2 strony o nazwie
morals_pl.htm.
Z kolei w/w zasada "przeżywania najmoralniejszego",
która rządzi wynikami każdej wojny, zaprezentowana
jest najszerzej w punkcie #B1 strony o nazwie
changelings_pl.htm.
Część #F:
"Gdzie drwa rąbią tam wióry lecą":
#F1.
Cztery opuszczone groby niemieckich żołnierzy przy polnej drodze do Stawca:
Kiedy główna
grupa harcerzyków w niemieckich mundurach wojskowych
zabarykadowała się w ratuszu, czterech z nich zostało
postawionych przy moście na Baryczy z rozkazem aby
wysadzić ten most w powietrze kiedy pojawią się Rosjanie. Rosjanie
jednak przybyli od południa. Harcerzyki przy moście
widzieli więc na własne oczy, jak po nagłym wybuchu
ogłuszającej strzelaniny, grad rosyjskiego ołowiu i ognia
błyskawicznie zredukował ten ratusz do kupy palących
się gruzów. Rzucili się więc do ucieczki. Prawdopodobnie
pochodzili ze Stawca, bowiem uciekali biegnąc najpierw
wzdłuż dzisiejszej ulicy Krotoszyńskiej, a póżniej w górę
prastarej polnej drogi jaka od rozwidlenia koło
Wszewilek
prowadzi do majątku w Stawcu. (Droga ta to fragment
historycznego "Bursztynowego Szlaku" który kiedyś
prowadził od północnej bramy Milicza, tzw. Bramy
Gnieźnieńskiej, poprzez wieś Stawiec, miasta Rawicz
i Poznań, do Gniezna, potem zaś do Gdańska. Obecnie
biegnie ona w środku pomiędzy dwoma relatywnie nowymi
szosami, z których jedna, wschodnia, prowadzi do
Cieszkowa przebiegając tuż koło budynku wodociągów,
druga zaś, zachodnia, prowadzi do Rawicza). Pechowo
jednak dla tych nieletnich "żołnierzyków", w tym samym
co oni kierunku wysłany został zmotoryzowany patrol
rosyjskich zwiadowców. Oczywiście, bystre oczy patrolu
szybko ich wypatrzyły. Patrol ten miał widać doskonałego
strzelca wyborowego. Ten zdjął ich wszystkich czterech
w odstępach zaledwie kilkudziesięciu metrów od siebie.
Potem jakiś miejscowy dobry samarytanin, który pozostał
na miejscu bowiem uważał się za Polaka, być może jednak
że znał osobiście owych małoletnich "żołnierzy", pochował
ich zwłoki na poboczu owej polnej drogi, tam gdzie padli,
tradycyjnie uszanowując ich groby chełmami wojskowymi
powieszonymi na bagnetach wbitych w ziemię. Z czasem
poginęły jednak nawet owe bagnety i chełmy. Kiedyś
być może ich kości zostaną odkryte przy okazji
czyszczenia pobocza owej drogi.
#F2.
Snajperzy a postronni widzowie:
Rosyjscy snajperzy mieli naprawdę doskonałego cela. Kiedy
wybuchła strzelanina przy milickim ratuszu, mieszkanka
Wszewilek wyszła przed południową ścianę swojej
stodoły i z ciekawością przyglądała się stamtąd
zaciętej bitwie jaka właśnie toczyła się w Miliczu.
Była ona Polką, autochtonką, a nie Niemką. (Dlatego
nie uciekła w głąb Niemiec, jak uczyniła to wiekszość
pozostałych mieszkańców Wszewilek.) Nacierające
wojsko radzieckie które właśnie przybyło do Milicza
uważała więc ona za "swoich".
Tymczasem rosyjski snajper wszedł na wał Baryczy,
aby sprawdzić czy pod mostem nie ukrywają się jacyś
Niemieccy żołnierze. Snajper ten z wysokości wału
odnotował ową postać stojącą przed swoją stodołą.
Postanowił więc nie ryzykować, że okaże się ona
obserwatorem jakiegoś oddziału postawionym dla
pokierowania ostrzałem. Na przekór więc że odległość
do tej postaci wynosiła ponad 1 kilometr w/g lotu kuli,
ciągle zdołał ją uśmiercić pojedyńczym strzałem.
Biedna padła od "przyjacielskiej kuli".
Jak z tego widać, kiedy w pobliżu prowadzona jest
bitwa, wówczas lepiej dla cywilów jeśli nie wychylają
nosa ze swoich kryjówek.
Część #G:
Wojna wcale się NIE kończy kiedy politycy podpiszą swoje dokumenty:
#G1.
"Epidemia skręceń karku" wśród autochtonów z okolic Milicza:
Okolice Milicza w dawnych czasach należały
do Polski. Sporo więc mieszkańców owych
okolic uważała siebie za Polaków i wcale nie
uciekała w głąb Niemiec przed nacierającą
armią radziecką. Przez jakiś jednak dziwny
niby "zbieg okoliczności" (ja osobiście uważam
że było to doskonale zorganizowane chociaż
starannie ukryte działanie jakiejś
mrocznej mocy),
praktycznie wszyscy z owych autochtonów
o których istnieniu było mi wiadomo, zaraz
po wojnie zostali pouśmiercani na
najróżniejsze sposoby.
Z owych licznych sposobów na jakich uśmiercanie
podmilickich autochtonów miało miejsce, mnie najbardziej
zastanawia "epidemia skręcania sobie karków" przez
autochtonów związanych w jakiś sposób z moją
rodziną. O tym jak tajemniczo "skręcił sobie kark"
jednen z tych autochtonów, którego ja ciągle pamiętam
do dzisiaj jako iskrzącego się humorem, grzecznego,
miłego, szczupłego, oraz fizycznie wysoce sprawnego
Pana, mianowicie niejakiego Waloha z Wszewilek,
opisuję to w punktach #E1 i #E2 strony internetowej
wszewilki.htm - o historii i ciekawostkach wsi Wszewilki.
Z losami mojej rodziny związany był jednak
jeszcze jeden autochton o nazwisku Graf
Haupfman Nietzke von Kolande.
Był on właścicielem majątku ziemskiego
w miejscowości Kolenda oddalonej około
10 kilometrów na wschód od Milicza. To
on zatrudnił mojego dziadka po kądzieli
w charakterze koniuszego - jak to wyjaśniam
w punkcie #B2 strony
o mnie (Dr inż. Jan Pajak).
Na przekór niemiecko-brzmiącego nazwiska,
z powodu swojego rodowodu on także uważał
się za Polaka. Wszakże jeden z jego przodków
był nawet burmistrzem miasta
Wrocławia
w czasach kiedy Wrocław (a także i Milicz)
ciągle należał do Polski. Doskonale zresztą mówił
po Polsku. Nie uciekał więc przed nacierającą
armią radziecką. Był on zawodowym żołnierzem -
wówczas już w stanie spoczynku w stopniu
kapitana. Interesowała go więc armia radziecka.
Stąd po wkroczeniu wojsk radzieckich pojechał
motocyklem do Milicza aby zobaczyć rosyjskie
wojsko. Jednak wracając do domu w jakiś
tajemniczy sposób właśnie "skręcił sobie kark".
Pochowany został w rodzinnym grobowcu w
miejscowości Kolenda z jego majątkiem ziemskim,
położonej mniej więcej w połowie drogi pomiędzy
Miliczem i Sulmierzycami. Jego żona też tam
spoczywa, tyle że na cmentarzu komunalnym.
Część #H:
Pozostałości "bitwy o Milicz":
#H1.
Pozostałości morderczego sprzętu po "bitwie o Milicz":
W
czasach zaraz po wojnie istniała też jeszcze
jedna pamiątka po milickim garnizonie niemieckim.
Było nią zatrzęsienie broni i amunicji niemieckiej,
jaka walała się aż w kilku magazynach Milicza.
Jeden z takich magazynów, jaki istniał przy
obecnej ulicy Krotoszyńskiej, składował ogromne
stosy niemieckich karabinów. Aby uniemożliwić
użycie tych karabinów przez nieautoryzowane
osoby, zaraz po wyzwoleniu Rosjanie
poukładali je rzędem wzdłuż krawężnika
obecnej ulicy Krotoszyńskiej, tak że ich lufy leżały
na chodniku, zaś zamki wisiały w powietrzu ponad
jezdnią. Następnie po tak poustawianych karabinach
przejechał się ciężki rosyjski czołg, swoją gąsiennicą
naciskając karabiny tuż przy krawężniku. Gąsiennica
ta działała więc jak nożyce, łamiąc każdy karabin
mniej więcej w obszarze jego zamka. W jakiś czas
po wojnie dzisiejsza ulica Krotoszyńska była więc
zaśmiecona tysiącami tak połamanych niemieckich
karabinów.
Oczywiście Rosjanie nie zdołali odkryć i unieszkodliwić
wszystkich składów poniemieckiej broni i amunicji. Dlatego
młodzi Polacy którzy po wojnie przybyli do Milicza,
używali te pozostałości wojny jako swoiste zabawki.
Przykładowo łowili nimi ryby w Baryczy poprzez
wrzucanie do wody poniemieckich granatów.
Syn mojego sąsiada z Wszewilek właśnie w taki
sposób stacił obie ręce. Kiedy bowiem chciał
ogłuszyć ryby takim poniemieckim granatem,
pechowo trafił na granat jaki był zasabotażowany
na etapie produkcji. (W ostatnim stadium wojny
przy produkcji niemieckiej broni i amunicji zatrudnieni
byli głównie obcokrajowcy, więźniowie i jeńcy wojenni.
Dlatego często sabotażowali oni swoją produkcję,
chociaż gdy zostali przyłapani na owym sabotażu
natychmiast ich rozstrzeliwano.) W rezultacie granat
ten wybuchł w dłoniach syna sąsiada, urywając mu
obie ręce tuż przy obojczykach. Inny, znacznie
większy wypadek nastąpił z ogromnym stosem
niemieckich bomb lotniczych, które leżały za
Cieszkowem po prawej stronie szosy na Zduny.
Jak kiedys opowiadano, widziano tam jakiegoś
ciekawskiego staruszka który opukiwal te bomby
swoją laską. Potem rozległ się straszny huk.
Staruszka już nie znaleziono. Natomiast w miejscu
gdzie leżały te bomby do dzisiaj znajduje się głęboki
lej zapełniony wodą.
Ruiny
ratusza milickiego przez długi czas straszyły powypalanymi
okiennicami w samym centrum rynku. Nawet w drugiej
połowie lat pięćdziesiątych, tj. w czasach kiedy ja chodziłem
do szkoły podstawowej, ciągle dawało się wejść do
obszernych piwnic ratusza przez cały szereg otworów.
Z kolei z owych piwnic dawało się przejść do labiryntu
podziemnych tuneli które istnieją pod Miliczem. (Tunele
te opisane są na stronie internetowej
milicz.htm - o mieście Miliczu.)
Potem jednak ruiny te zostały częściowo uprzątnięte. Na ich
miejscu założono trawnik z kwietnikiem, jaki upiększał
Milicki rynek przez cały szereg następnych lat. Z kolei
ów trawnik z czasem został zamieniony w dreptak
istniejący na rynku milickim w 2004 roku.
#H2.
Miejsce składowania gruzu po milickim ratuszu:
Milicki ratusz był relatywnie dużym budynkiem.
Po jego spaleniu pozostała więc spora
kupa gruzu na środku milickiego rynku.
Gruz ten zaczęto usuwać już w ramach
pierwszych powojennych robót publicznych
miasta Milicza. Do jego składowania wybrano
stare koryto Baryczy, które przebiegało pomiędzy
obecnym mostem na Baryczy, a pierwszym
budynkiem Milicza - ten dawniej pomalowany na
żółto budynek stojący nad starym korytem Baryczy
kiedyś był milicką garbiarnią. (O starym korycie
Baryczy i o tej garbiarni piszę w punkcie #8.3 strony
wszewilki_milicz.htm - o zwiedzaniu wsi Wszewilki i miasta Milicza.
Obecnie to stare koryto ukryte jest jakieś 5 metrów
głęboko pod nową drogą objazdową która przy moście
na Baryczy oddziela się od drogi do milickiego
rynku.) Gruz ratusza wywożono do owego starego
koryta Baryczy na "lorkach" które pchane były
ręcznie po specjalnie w tym celu ułożonych
szynach wiodących od ratusza aż do Baryczy.
Jak twierdzili naoczni widzowie owych "lorek",
w gruzie tym było więcej ludzkich kości niż
cegieł - co nie powinno dziwić po poznaniu
informacji opisanych w punkcie #C1 tej
strony, że w budynku milickiego ratusza
spaliło się żywcem około 300 młodocianych
"obrońców". Niezależnie od owego gruzu,
do tamtego powojennego wysypiska
śmieci wywożono też potem wszelkie inne
pozostałości wojny, a także śmieci produkowane
przez ludność i przez fabryczki Milicza.
Pamiętam, że ciągle w czasach kiedy chodziłem
już do szkoły podstawowej, stały tam też resztki
jakiegoś gąsiennicowego pojazdu - teraz domyślam
się że była to owa spalona "tankietka" opisana
w punkcie #C1 tej strony. Tankietka ta
porzucona tam była mniej więcej na
przedłużeniu byłego koryta Młynówki która
wówczas płynęła wzdłuż obrzeża parku.
Zapewne nawet i dzisiaj jej położenie pod
ziemią da się ustalić "wykrywaczami min".
Potem obszar ten zaczął być używany
jako wyłącznie miejskie wysypisko śmieci -
aż do jego całkowitego wypełnienia śmieciami
do dzisiejszego poziomu (które nastąpiło
około 1970 roku).
W czasach tuż po drugiej wojnie światowej,
podziemia kościoła ewangelickiego
z Milicza (tego ze zdjęcia "Fot. #H3" poniżej)
dostępne były dla ciekawskich. Tyle tylko że
w owym czasie sam kościół został już
przemianowany na kościół rzymsko-katolicki.
Osobiście znałem kilku młodzieńców, którzy
wchodzili wówczas do owych podziemi. Opowiadali oni,
że podziemia te zapełnione były stosami trumien.
Jeden makabryczny szczegół jaki im rzucał się w oczy,
to wysuszone ciało w niemieckim mundurze, przybite
bagnetem z rosyjskiego karabinu do jednej z tych trumien.
Niemiec ten zapewne był uczestnikiem owego miniaturowego
garnizonu niemieckiego, jaki bronił się w ratuszu milickim.
Podczas gdy jego towarzysze broni się poddali, on zapewne
uciekł z ratusza tunelem podziemnym jaki w owych czasach łączył
ratusz z owym kościołem ewangelickim. Potem ukrywał się przed
Rosjanami właśnie w podziemiach tego kościoła. Pechowo jednak
dla siebie, został on tam przez Rosjan wykryty. Rosjanie przybili
go bagnetem przez serce do stosu owych drewnianych trumien.
Bagnet został następnie obłamany, tak że ciało owego Niemca
zwisało z trumien. Wkrótce potem wyschło jak mumia.
Przez kilka następnych lat ów nieboszczyk w niemieckim mundurze
był makabryczną atrakcją dla przypadkowo odwiedzających te podziemia.
Fot. #H3:
Stary kościół
Świętego Andrzeja Boboli
z Milicza. Przed drugą wojną światową był on
kościołem ewangelickim, zaś zaraz po wojnie był
on przemianowany na kościół rzymsko-katolicki.
Dla mnie ten kościół ma sentymentalne znaczenie,
bowiem to w nim ja (tj. dr inż. Jan Pajak) byłem
ochrzczony, to w nim brałem lekcje religii, to w
nim otrzymałem swoją pierwszą komunię świętą,
a także to w nim byłem bierzmowany.
(Niniejsze zdjęcie jest powtórzeniem zdjęcia
"Fot. #4" ze strony
"Wszewilki-Milicz" -
opisującej szlaki i najlepsze sposoby zwiedzania
Milicza, a także powtórzeniem fotografii "Fot. 29"
ze strony o mieście
Miliczu.)
Obecnie jest to kościół katolicki pod wezwaniem
Świętego Andrzeja Bobol.
Fotografia z 2003 roku. Kościół ten został zbudowany
w latach od 1709 do 1712. Jego dokładniejszy opis
zawarty jest na odrębnych stronach o kościele
Świętego Andrzeja Boboli
oraz o mieście
Miliczu.
Część #I:
Lekcje moralne wynikające z bitwy o Mlicz:
#I1.
Zalecenie
totalizmu:
"popieraj tylko te idee które wymagają abyś dla nich żył a nie umierał":
W 1985 roku opracowana została wysoce
moralna, pokojowa i postępowa filozofia
nazywana
totalizmem.
Jej unikalną cechą jest, że stwierdza ona iż
"dla totalizmu trzeba żyć a nie umierać".
Źródłem takiego właśnie stanowiska totalizmu jest
zbiór surowych praw wszechświata nazywanych
prawami moralnymi.
Prawa te z żelazną ręką rządzą następstwami wszystkiego
co tylko w swoim życiu czynimy. Powodują one m.in., że
tylko te ludzkie osiągnięcia są trwałe, które dokonane zostały
w moralny sposób. (Odnotuj, że termin "moralny" użyty tu
został w swoim totaliztycznym, a nie religijnym, zrozumieniu.
Totalizm
stwierdza bowiem, że "moralne jest wszystko co wynosi
pod górę tzw. 'pola moralnego' każdą z dotykanych tym
stron".) Natomiast wszystkie ludzkie osiągnięcia
które uzyskane zostają w niemoralny sposób, np. poprzez
wojnę lub krzywdzenie innych ludzi, przemijają relatywnie
szybko i w końcowym efekcie powodują swoją odwrotność.
Prawa moralne zastępują je bowiem docelowo przez ich
dokładne przeciwieństwa. Dlatego zgodnie z totalizmem,
za pomocą wojny nigdy nie można osiągnąć nic trwałego,
chyba że jest to wojna czysto obronna. (Dla wojny czysto
obronnej prawa moralne czynią bowiem wyjątek i traktują
ją jako nasz moralny obowiązek - po szczegóły patrz
podrozdział JC11.1 z tomu 7
monografii [1/4].)
Tą ponadczasową prawdę uświadamia
nam również opisana tutaj historia bitwy o Milicz. Warto o tym
pamiętać, kiedy w życiu skonfrontowani zostaniemy z sytuacją
że musimy zając stanowisko w sprawie jakiejkolwiek wojny czy
agresji. Wszakże zgodnie z totalizmem, prawami moralnymi,
oraz gorzkim doświadczeniem historycznym, zawsze w takich
przypadkach powinniśmy upierać się aby "nigdy więcej".
Jeśli nie wierzymy, że dla agresywnej wojny zawsze trzeba
nalegać aby "nigdy więcej", zastanówmy się przez chwilę co
na temat dzisiejszych następstw ich wojny powiedzieliby wszyscy
ci młodzi ludzie którzy umarli podczas opisanej tu bitwy o Milicz
(bez względu na to czy byliby to polegli Niemcy czy Rosjanie).
Rozważmy czy potwierdziliby oni że tak, dla tego co widzą dzisiaj
naokoło siebie warto im było umierać, czy też również by nam
zalecili aby "nigdy więcej"?
Motto:
"Każda wojna agresywna jest wojną
niemoralną -
dlatego
prawa moralne
dopilnowują aby zawsze w ostatecznym rachunku
przegrali ją agresorzy a wygrali napadnięci."
Na całym szeregu stron internetowych
totalizmu
opisany jest nowo-odkryty rodzaj praw
wszechświata, które silnie wpływają
na nasze życie, a które nazywane są
prawami moralnymi.
Prawa te są ogromnie niezwykłe. Z
jednej bowiem strony działają one
powtarzalnie, bezwzględnie, oraz
nieodwołalnie - tak jak prawa fizyczne.
Przykładowo, moralne "Prawo Bumerangu"
zawsze zwraca dawcy dokładnie tą samą
ilość i rodzaj uczuć jak uczucia które
dawca ten zaserwował komuś innemu.
Zwracanie owych uczuć Prawo Bumerangu
dokonuje równie nieodwołalnie jak
fizyczne prawo "akcji i reakcji" zawsze
zwraca uderzającemu w ścianę siłę
jego własnego uderzenia. Z drugiej
zaś strony, za egzekwowaniem wykonania
praw moralnych stoi nadrzędna
inteligencja i wiedza samego
Boga -
co wyjaśniłem dokładniej w podrozdziale
I3.6 z tomu 5 mojej najnowszej
monografii [1/5].
Prawa moralne wcale więc nie działają
ślepo i bezwybiorczo - tak jak prawa
fizyczne, a ich działanie znamionuje
niezwykle wysoka inteligencja oraz
zależność od aktualnego przebiegu
pola moralnego.
Przykładowo, jeśli
ktoś zabija, wówczas w normalnej
sytuacji zgodnie z działaniem praw
moralnych też samemu będzie musiał
przeżyć zostanie zabitym, tak aby
doświadczyć na sobie tych samych
doznań co jego ofiary. Jeśli jednak
ktoś zabija w obronie własnej,
wówczas jedyne co go w przyszłości
czeka, to kilka emocji - co dokładniej
wyjaśniam w podrozdziale JC11.1 z
tomu 7 mojej starszej
monografii [1/4].
Prawa moralne nakładają bowiem na każdego
obowiązek obrony przed agresją.
Stąd nie karają one tych co zmuszeni
byli zabijać w obronie własnej.
Wracając jednak do prezentacji
praw moralnych na totaliztycznych
stronach,
to prawa moralne opisane są
nie tylko na stronie o filozofii
totalizmu
oraz na stronie o przeciwieństwie
totalizmu - czyli o filozofii
pasożytnictwa,
ale także na stronach o
nirwanie,
moralności,
karmie,
wehikułach czasu i
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji.
Ponieważ w każdej wojnie wszystkie
prawa i zjawiska ujawniają swe działanie
w ekstremalny sposób, również i
działanie praw moralnych najwyraźniej
rzuca się w oczy właśnie w zdarzeniach
zachodzących podczas wojny. Podsumujmy
więc teraz w skrócie te skutki zadziałania
praw moralnych, które stają się klarownie
widoczne już na podstawie opisów z
niniejszej strony dotyczących bitwy
o wyzwolenie Milicza. Oto najważniejsze
z nich:
(1) W ostatecznym rozrachunku każdą
wojnę zawsze przegrywa agresor. Pod
względem moralnym w każdej wojnie następuje
wszakże zmaganie pomiędzy "agresorem" i
"broniącym się". Agresorem według praw moralnych
jest zawsze ten kto wysyła swoją armię aby ta
militarnie zaatakowała nie jego terytorium.
Broniącym się jest dla praw moralnych zawsze
ten kto broni przed ową agresją swe własne terytorium
zaatankowane przez agresora. Prawa moralne
w każdej takiej wojnie mają bardzo proste działanie -
mianowicie zawsze w ostatecznym rozrachunku
wdrażają one w życie zasadę
"przeżywania najmoralniejszego" już
opisaną dokładniej w podpisie pod #Fot. #A1"
oraz w punkcie #E3 tej strony. Z kolei owa zasada
uruchamia odpowiednie mechanizmy moralne które
powodują, że wojnę tą zawsze przegrywa agresor
a wygrywa broniący się. (Tyle, że aby NIE odbierać
ludziom "wolnej woli", owe mechanizmy moralne
zostają celowo tak zakamuflowane, aby wyglądały
jakby ową wojnę wygrywała ta militarnie "silniejsza"
strona, zaś przegrywała ją niby owa "słabsza" strona.)
Przykładem takiego właśnie działania mechanizmów
i praw moralnych jest NIE tylko druga wojna światowa
opisana na tej stronie, ale praktycznie każda wojna.
W mojej opinii najdoskonalszym przykładem
na takie właśnie działanie mechanizmów i praw
moralnych jest wojna Fińsko-Radziecka z lat
1944-5, przez Finów nazywana "wojną kontynuacyjną"
(tj. "Continuation War") - już wspominana tu
w podpisie pod "Fot. #E2". Wojnę tą wygrali
Finowie, na przekór że walczyli przeciwko
potężnej armii radzieckiej która właśnie
dobijała Niemców. Oczywiście, głównym
powodem dla którego ją wygrali było
zadziałanie praw moralnych. Wszakże w owej
wojnie garstkowa armia Finów reprezentowała
broniących się, podczas gdy potężna armia
radziecka była agresorem. Z kolei Niemców
Rosjanie byli w stanie pokonać tylko ponieważ
prawa moralne ich (Rosjan) traktowały jako
broniących się, zaś armię Hitlera traktowały
jako agresora.
(2) W początkowej fazie każdej wojny
rozwój sytuacji jest taki że jasno i
jednoznacznie on ukazuje kto jest
agresorem a kto broniącym się.
Znaczy, w początkowej fazie każdej
wojny agresor odnosi sukcesy aż do
chwili gdy swoimi działaniami
udokumentuje on każdemu ilustratywnie
że jest właśnie agresorem.
Dopiero potem do akcji wkraczają prawa
moralne i agresor zaczyna stopniowo
przegrywać daną wojnę.
(3) Pojawienie się "czarnej dziury"
w każdej wojnie - jako ostatnie moralne
ostrzeżenie dla agresora. Po początkowych
"olśniewających sukcesach" agresora -
z góry zaplanowanych przez prawa moralne
jako ilustratywna dokumentacja kto jest
agresorem a kto broniącym się, w każdej
wojnie przychodzi następnie okres tzw.
"czarnej dziury". W okresie tym agresor
jest zmuszany do wkładania w wojnę coraz to
większych sił ludzkich i środków materialnych,
które po wrzuceniu na "teatr wojenny" po
prostu znikają tam na zawsze. Doskonałym
przykładem takiej "czarnej dziury" był dla Niemców
front wschodni w drugiej wojnie światowej.
"Czarna dziura" jest rodzajem ostatecznego
moralnego ostrzeżenia które prawa moralne
dają agresorowi pod rozwagę - aby wyperswadować
agresorowi zakończenie danej wojny. Jeśli
jednak dziura ta nie jest w stanie zniechęcić
agresora do kontynuowania wojny, zaś wojna
jest prowadzona nadal, wówczas następuje
trzecia faza wojny ("dobijanie agresora").
W fazie tej agresor doświadcza (zwykle już
na swoim własnym terytorium) wszystkich
tych "przyjemności" które uprzednio zaserwował
napadniętemu na jego terytorium.
(4) Działanie moralnego "Prawa Bumerangu" -
ilość zadanych cierpień równa się ilości
cierpień otrzymanych. Działanie Prawa
Bumerangu objawia się w każdej wojnie w
ten sposób, że strona która zadaje drugiej
jakiś rodzaj cierpień, po pewnym czasie
sama wystawiona zostaje na cierpienia o
dokładnie tym samym charakterze. Jeśli
z jakichś przyczyn cierpienia otrzymywane
mają niższe natężenie niż cierpienia zadawane,
wówczas ich czas trwania się odpowiednio
wydłuża, tak aby totalna ilość cierpień
była dokładnie taka sama po obu stronach.
Prawo Bumerangu powoduje więc że dla cierpień
obowiązuje szczególny rodzaj bilansu energetycznego -
ilość cierpień zadanych zawsze się równa
ilości cierpień otrzymanych. Działanie
tego prawa widoczne jest doskonale na losach
Niemiec po drugiej wojnie światowej. Aczkolwiek
bowiem cierpienia Niemców po wojnie miały
niższe natężenie niż cierpienia które Niemcy
zadali innym podczas swojej agresji, ich cierpienia
rozciągnęły się na znacznie dłuższy okres czasu.
Wcale też ich nie zakończyło obalenie "muru
berlińskiego" w 1989 roku, a trwają one nadal
z powodu nierówności i dysproporcji jakie
powstały w obu częściach Niemiec w wyniku
drugiej wojny światowej.
(5) Prawa moralne przygotowują wynik
każdej wojny na długo zanim wojna ta się
rozpocznie. Wynik każdej wojny jest
przygotowywany przez prawa moralne na
długo zanim wojna ta się rozpocznie.
Przygotowanie tego wyniku "a priori"
jest możliwe dzięki istnieniu tzw.
"przestrzeni czasowej" opisywanej
dokładniej na odrębnych stronach
internetowych, np. na stronie o
wehikułach czasu czy o
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji.
Generalnie rzecz biorąc, owo przygotowanie
wyniku polega na stworzeniu dla broniącego
się takiej sytuacji, że ma on jakąś początkowo
nieuświadamianą sobie przewagę nad agresorem
(np. w przypadku drugiej wojny światowej
przewagę tą dawały Rosjanom m.in. dużo
lepsze od niemieckich czołgi T-34, doskonalsza
strategia użycia tych czołgów, oraz "pepesze").
Jednocześnie u agresora prawa moralne
przygotowują złudne wrażenie posiadania
przewagi - np. może on wierzyć w swoją
"siłę ognia" czy w "zaawansowaną technikę".
Jednak w praniu okazuje się potem że w
warunkach w jakie się on nierozważnie
pakuje owe punkty rzekomej przewagi
okażą się całkowicie bezużyteczne.
(6) Żadna wojna nie rozwiązuje problemów
których zaistnienie wykorzystane zostało
przez agresorów jako wymówka dla jej
rozpoczęcia, a jedynie problemy te
nasila - nauczmy się więc negocjować
zamiast bombardować.
Każda wojna po zakończeniu okazuje się
zupełnie bezcelowa. Wyniszcza ona tylko
walczących, jednak nigdy nie rozwiązuje
ich problemów. Dlatego na samym końcu
problemy te ciągle muszą być rozwiązywane
w sposób pokojowy poprzez negocjacje.
Doskonałym przykładem jak przeciwstawne
są wyniki wojny do tych spodziewanych
przez agresora, też może być druga wojna
światowa. Hitler rozpoczął tą wojnę jako
pretekstu używając potrzebę poszerzenia
terytorium Niemiec. Jednak w czasie kiedy
Hitler ją rozpoczynał, Niemcy zajmowały
praktycznie największy obszar w całej
swojej historii. Nie tylko bowiem że
do Niemiec należało wówczas niemal pół
obecnej Polski, ale także dzisiejsza
Austria, Czechy i Słowacja. Ponadto,
gdyby Niemcy mnożyły wówczas swój dobrobyt
a nie wojnę, niemal z całą pewnością w
późniejszym czasie do Niemiec pokojowo
by się także przyłączyła Szwajcaria, Włochy,
oraz Hiszpania - wszystkie owe kraje
już bowiem przed wojną wykazywały takie
tendencje. (Nic tak nie przemawia ludziom
do przekonania jak perspektywa życia
w dobrobycie.) W rezultacie, gdyby Hitler
nie rozpoczął drugiej wojny światowej,
dzisiaj Niemcy byłyby mocarstwem
obejmującym obszar niemal całej EWG,
zaś poziom dobrobytu w owym kraju byłby
wprost niewyobrażalny. Wszyscy jednak
wiemy jak owa sytuacja się zmieniła w
wyniku wojny.
(7) Każda agresywna wojna pozbawia
agresora respektu, poważania, autorytetu
i dobrego imienia. Cechy te mają
z kolei to do siebie, że miną wieki,
a czasami nawet tysiąclecia, a ludzie
ciągle ich brak będą komuś wypominali.
Wszakże powszechnie wiadomo, że to
co ktoś raz uczynił, w sprzyjających
temu warunkach, może on uczynić ponownie.
Dlatego, na przekór że po wojnie politycy
zasypują grzecznościami byłego agresora
i przyjaźnie szczerzą do niego zęby w
dyplomatycznych uśmiechach, wielu z nich
podziela odczucia podbitego narodu i
na dnie umysłu hołduje zasadzie miej
oko na tych naszych byłych agresorów
i nie pozwalaj im zbytnio się rozpanoszyć,
bowiem w sprzyjających warunkach i kiedy
ponownie pojawi się u nich następny wojowniczy
przywódca, mają oni potencjał aby jeszcze
raz zamienić się w potworów jakimi już
kiedyś się udowodnili, albo też zasadzie
"skoro oni napadali już na innych, są
też zdolni do napadnięcia i na nas -
dlatego lepiej trzymać się od nich z
daleka i nie mieć z nimi nic wspólnego".
(8) Losy indywidualnych ludzi walczących
po stronie agresora z upływem czasu upodabniają
się do losów jakie ów agresor zgotował ludziom
walczącym po broniącej się stronie.
Znaczy, do losów walczących po stronie
agresora zastowanie ma prawo moralne
zwane
Prawem Bumerangu.
(9) Każda agresywna wojna odbiera
"wolną wolę" wessanym w nią ludziom. Szczególnie zaś silnie odbiera ona wolną
wolę u agresora. Jak i dlaczego odbieranie
to następuje, oraz co dokładnie ono
oznacza, wyjaśniam to szczegółowiej
w następnym punkcie #I3 tej strony.
* * *
Zilustrowanie opisanego tutaj działania
praw moralnych najprzejrzyściej jest
uwypuklone w podpisach pod rysunkami
"Fot. #E1.1" do "Fot. #E2" z niniejszej
strony internetowej.
#I3.
Każda wojna odbiera ludziom "wolną wolę" oryginalnie daną im przez
Boga:
Największym błogosławieństwem które
Bóg
dał człowiekowi, oraz które odróżnia
ludzi od zwierząt, jest świadoma "wolna
wola". Największą też karą jaką można
na kogoś nałożyć, jest właśnie pozbawienie
go tej "wolnej woli". To dlatego jeśli
ktoś jest przestępcą, społeczeństwo
pozbawia go właśnie "wolnej woli"
poprzez zamknięcie w więzieniu.
To też dlatego każdy kto w jakiś
sposób został uwięziony, zaś jego
wolna wola została mu odebrana,
walczy do upadłego aby ją odzyskać.
W historii ludzkości co jakś czas pojawiają
się trendy, za pomocą których jedna grupa
ludzi stara się odebrać wolną wolę innej
grupie ludzi. Najwyraźniejszym przykładem
tych trendów był "ustrój niewolniczy" - w
którym właściciele niewolników odbierali
wolną wolę swoim zniewolonym. Po upadku
ustroju niewolniczego określone grupy
społeczne wymyśliły kolejny sposób na
odbieranie ludziom wolnej woli. Była
to "pańszczyna" - czyli przywiązywanie
chłopów do ziemi i do właścicieli tej
ziemi. Kiedy i ten sposób odbierania
wolnej woli z czasem został obalony,
ponownie określone grupy w ludzkim
społeczeństwie wymyśliły kolejny sposób
odbierania ludziom wolnej woli. Było
to obowiązkowe powoływanie do wojska
wysługujące się wymówką "patriotycznego
obowiązku" - choć faktycznie będące
stawianiem w sytuacji że dana osoba
może zostać zmuszona aby zabijać bez
względu na jej wiarę w Boga, jej osobistą
filozofię, czy przekonania.
(To obowiązkowe powoływanie do wojska omawiam w punkcie #F3
odrębnej strony internetowej o nazwie
Memoriał.
To właśnie ponieważ obowiązkowe powołanie
do wojska łamie nie tylko czyjąś wolną
wolę oraz czyjeś prawa obywatelskie,
ale także przykazania dane nam przez
samego Boga, warto podjąć poważną
dyskusję czy jest ono legalne w świetle
istniejących praw. Z całą bowiem
pewnością jest ono niemoralne.)
Owa też obowiązkowa służba wojskowa,
obok wojny, są obecnie dwoma jedynymi
przeżytkami ustroju niewolniczego
które ciągle pokutują w gronie ludzkości.
Wszakże podobnie jak niewolnictwo,
odbierają one ludziom ową "wolną wolę"
daną im przez
Boga.
Utrata wolnej woli jest nie tylko jedną
z największych kar jakie można nałożyć
na istotę ludzką, ale także ma cały szereg
innych implikacji i to nie tylko moralnych
czy religijnych. Przykładowo, może się ona
przyczynić do utraty zdrowia. Powodem jest,
że tylko ci co posiadają wolną wolę mogą
dla siebie generować tzw.
energię moralną -
czasami nazywaną również energią "zwow" -
od słów "zasób wolnej woli". Owa
energia "zwow" jest absolutnie niezbędna
istotom ludzkim do życia i do zdrowia.
Przykładowo, ludzie którzy mają niedobór
tej energii zwow natychmiast wpadają w stan
depresji i nic z tej depresji NIE jest w stanie
ich wyleczyć aż nie odbudują w sobie poziomu
zwow - tak jak to opisano w punkcie #C5
strony internetowej o filozofii
pasożytnictwa.
To właśnie dlatego cywilizacje kosmiczne
których obywatele z uwagi na panujący u
nich ustrój niewolniczy pozbawieni zostali
swojej wolnej woli, nie są w stanie generować
niezbędnej im energii "zwow". Dlatego takie
cywilizacje kosmiczne zmuszone są do
rabowania
niezbędnej im energii "zwow" od innych
cywilizacji - w tym od cywilizacji ziemskiej
(po szczegóły patrz punkt #E1 ze strony
memoriał).
Energię życiową generowaną ze "zwow" przez ludzi posiadających
wolną wolę daje się od tych ludzi odssysać (tj. rabować)
oraz potem nasycać nią innych. Urządzenia używane
do takiego "odsysania" energii życiowej, oraz do nasycania
nią swoich, są szeroko używane przez UFOnautów
na ludziach uprowadzanych na pokłady UFO.
Oba ich rodzaje (tj. zarówno urządzenia odsysające,
jak i urządzenia nasycające) opisane są w
traktacie [3b].
Urządzenie do odsysania tej energii w [3b] nazywane
jest "komorą zimna" - np. patrz tam akapity nr {5550}
i {5120}. Ciekawe, że UFOnauci rabujący ową energię
mogą się obywać bez snu - co sugeruje że konwersja
energii zwow w energię życiową odbywa się podczas
snu. Interesujące jest też, że UFOnauci którzy nie jedzą
mięsa usilnie propagują "wegetarianism" wsród
ludzi - najwyraźniej energia życiowa przenosi w sobie
upodobania smakowe z rabowanego na rabującego.
Więcej na temat obu tych energii wyjaśnione jest
w podrozdziale I5.6 z tomu 5
monografii [1/5].
Przykład jednego z licznych sposobów na
jakie wojna odbiera ludziom ich "wolną wolę"
zilustrowany został na "Fot. #I3" poniżej.
Fot. #I3:
Przykład sytuacji stwarzanej przez wojnę, w
której wszystkim wessanym w nią ludziom wojna
odebrała "wolną wolę". (Kliknij na to zdjęcie
aby obejrzeć je w powiększeniu.) Sytuacja ta
przestawia sobą typową scenę rozstrzeliwania
patriotów koreańskich przez okupantów japońskich.
Ja (tj. dr Jan Pajak) sfotografowałem tą scenę
po tym jak została ona wiernie zrekonstruowana
w "Independence Hall of Korea" mieszczącym
się w miejscowości Cheonan z Korei Południowej.
(Faktycznie treść tej sceny posiada związek
z opisami mojego życia w Korei, zaprezentowanymi
na odrębnej stronie internetowej o nazwie
Korea.)
Scena ta wyraźnie ilustruje jak wojna odbiera
"wolną wolę" wessanym w nią ludziom. Przykładowo,
każdy z żołnierzy japońskich dokonujących tego
rozstrzeliwania musiał zabijać kogokolwiek by
mu nie podstawiono pod lufę i to bez względu na
swoją wiarę w
Boga
czy na osobiste przekonania.
(Niektórzy z rozstrzeliwanych byli kobietami.)
Gdyby bowiem nie zabił, wówczas sam by został
zastrzelony pod pretekstem odmowy wykonania
rozkazu. Z kolei niemal każdy z rostrzeliwanych
przyznał się do zarzucanych mu "przestępstw"
tylko dlatego że Japończycy otrzymywali od
swojego rządu nakazy ilu Koreańczyków musi
się przyznać do przestępstw i następnie zostać
rozstrzelanych. Aby więc wywiązać się z przydzielonych
im liczb, Japończycy używali bardzo
"perswazyjnych" metod wymuszania "przyznania
się", takich jak wyrywanie kleszczami paznokci,
przypalanie gorącymi prętami, przepełnianie
wodą i następne wskakiwanie na żołądek ofiary,
wyrywanie żywcem genitalii, itd., itp.
Przy takich "metodach przesłuchiwania"
niemal każdy przyznawał się do wszystkiego
co mu zarzucano.
W tym miejscu warto odnotować, że powyższa
sytuacja symbolizuje większość sytuacji
jakie pojawiają się podczas wojny, a jakich
końcowym efektem jest właśnie odebranie
ludziom ich wolnej woli. Przykładowo, owi
nieletni "obrońcy Milicza" opisani w punkcie
#D2 i w podpisie pod "Fot. #D2" z tej strony,
też byli postawieni właśnie w takiej sytuacji.
Hitler wszakże wydał rozkaz, że każdy
mężczyzna zdolny do noszenia broni
ma zostać wcielony do wojska, zaś jeśli
odmówi - ma zostać natychmiast rozstrzelany.
Gdyby więc owi młodociani obrońcy Milicza
odmówili wcielenia do wojska, wówczas
zostaliby rozstrzelani przez własnych
rodaków. Skoro zaś nie odmówili tego
rzekomego "patriotycznego obowiązku" -
zostali rozstrzelani przez Rosjan.
#I4.
Czy w drugiej wojnie światowej "warto było umierać"?:
Najbardziej w tym wszystkim makabryczne
było, że owi młodzi ludzie z
obu walczących stron, którzy nawzajem wymordowali się w
Miliczu, faktycznie byli jak każdy z nas, znaczy kochali kogoś,
sami byli przez kogoś kochani, mieli swoje marzenia i nadzieje,
patrzyli optymistycznie w przyszłość, itp. Gdyby spotkali się
w innych czasach lub innych warunkach, niemal z całą
pewnością zostaliby przyjaciółmi. Jednak polityczne ambicje
ich przywódców, a także
szatańskie moce
jakie obecnie kontrolują naszą planetę, spowodowały że zamiast
żyć i dać innym pożyć, zmuszeni zostali aby zabijać i być zabijani.
Zastanówmy się przez chwilę kto naprawdę popycha ludzi
do mordowania swoich bliźnich. Czy są to inni ludzie, czy też
przywódcy-podmieńcy
działający na Ziemi z ramienia owych szatańskich istot w
których mocy Ziemia ciągle do dzisiaj się znajduje, a które
od wieków nazywane były diabłami, serpentami, szatanem,
złymi czarownikami, itp., zaś ostatnio nazywani są
UFOnautami.
Wszakże jeśli się dokładniej przyglądnąć zdjęciom
przywódców z okresu drugiej wojny światowej,
u niemal wszystkich tych przywódców włosy nad czołem
porastały pod górę głowy -
który to szczegół anatomiczny wcale NIE jest
typowy dla ludzi zamieszkujących Ziemię.
Jeśli zaś nadal masz wątpliwości kto naprawdę
kryje się za całym złem piętrzącym się na Ziemi,
poczytaj sobie o UFOnautach z totaliztycznych stron
katowice.htm,
evil_pl.htm.
predators_pl.htm, czy
ufo_pl.htm.
Jeśli dzisiaj rozglądnąć się dookoła, nasz świat
wcale NIE wygląda lepiej niż wyglądał przed drugą
wojną światową. Wprawdzie poprzenosiliśmy nasze
tyłki z konnych dorożek na wyłożone plastykiem
siedzenia samochodów, jednak jak wówczas ciągle
ludzkość jest trapiona przez takie same bezrobocie,
kryzysy ekonomiczne, zachłanność bogatych i cierpienia
biednych, niesprawiedliwość, głód milionów mieszkańców
Ziemi, itp. Gdyby więc obraz dzisiejszego świata
pokazać tamtym młodym ludziom którzy zginęli podczas
"bitwy o Milicz", jest więcej niż pewnym że wszyscy
oni mieliby dla nas tą samą wiadomość. Mianowicie,
wszyscy oni powtarzaliby nam jednogłośnie "NIE
warto umierać z powodu ambicji polityków", "ludzie
zaprzestańcie wojen", "odsuwajcie od władzy
wojowniczych polityków", całą dostępną wam mocą
promujcie neutralność i wdrażajcie zasadę "nigdy
więcej wojny", itd., itp.
Część #J:
Cechy każdej wojny także są dowodami na
istnienie Boga:
#J1.
We wszechświecie bez
Boga
wojna wyglądałaby zupełnie inaczej:
Motto:
"We wszechświecie rządzonym przez Boga wszystko rozsądza kryterium moralności."
Ludzie którzy twierdzą że Bóg wcale NIE istnieje,
zapewne mają cement zamiast mózgów. Wszakże
gdyby użyli logiki i zadali sobie pytanie: "czy świat
pozbawiony Boga naprawdę wyglądałby tak samo
jak nasz obecny świat", wówczas tylko ktoś zupełnie
bezmyślny nie odnotowałby znaczących różnic.
Wszakże w świecie bez Boga nie istniałyby
takie zjawiska, jak moralność, sumienie, zależność
losów od praktykowanej moralności, zgodność
zaleceń i wzajemne podobieństwo wszystkich
religii, cuda, nadprzyrodzone zjawiska, itd., itp. -
po szersze opisy różnic pomiędzy hipotetycznym
(bo faktycznie wcale NIE istniejącym) "światem
bez Boga" oraz naszym światem którym rządzi
wszechmocny Bog patrz punkt #B1 strony o nazwie
changelings_pl.htm.
Jednym z przedsięwzięć ludzkich które ujawniają
najwyraźniej owo zarządzanie światem fizycznym
przez Boga, są właśnie wojny. Jak bowiem każdy
może łatwo to sobie sam sprawdzić, we wszystkich
ludzkich wojnach wyraźnie dają się odnotować
następujące regularności jakie musiałyby być
zupełnie nieobecne we wszechświecie bez Boga:
1. Każda wojna posiada wyraźnie zdefiniowany cel
moralny jakim jest podnoszenie stanu moralnego co
najmniej jednej z biorących w niej udział stron.
Aczkolwiek historycy ograniczani przez najróżniejsze
naciski, stereotypy i tradycje, typowo unikają podania
owego celu, cel ten relatywnie łatwo daje się poznać
poprzez porównanie sytuacji moralnej walczących
stron przed i po danej wojnie. Oczywiście, sytuację
tą najwyraźniej widać w porównaniach moralności
panującej przed i po drugiej wojnie światowej. Odnowa
moralna wprowadzana przez wojny, zakwalifikuje owe
konflikty zbrojne do tego samego zbioru narzędzi Boga
co trzęsienia ziemi, tsunami i inne mordercze kataklizmy
opisywane np. na totaliztycznych stronach o nazwach
seismograph_pl.htm
oraz
day26_pl.htm.
2. Każdą wojnę zawsze wygrywa strona która
opowiada się po stronie moralności i ludzkich
wartości wynikających z moralności (np. prawdy,
wolności, sprawiedliwości, itp.). Ta zasada
wygrywania wojny przez stronę o wyższym potencjale
moralnym jest potwierdzana przez wszystkie wojny
znane nam z historii, począwszy od wojny trojańskiej,
termopilów oraz krzyżackiej bitwy pod Grumwaldem,
poprzez obie wojny światowe, a skończywszy na
niedawnych wojnach w Korei, Wietnamie, Afganistanie
czy Iraku.
3. Każdy najeźdźca i okupant z czasem zostaje
wyrzucony z najechanego i okupowanego przez
siebie kraju. Wszakże każdy najeźdźca zaczyna
daną wojnę od wysoce niemoralnego aktu - jakim
jest najechanie odmiennego kraju. Ponieważ zaś
wygrana każdej wojny należy do strony która
opowiada się za moralnością, każdy najeźdźca
przegrywa zaczętą przez siebie wojnę.
Już sam fakt że w wojnach pojawiają się takie
regularności które bazują na definicji moralności
jaka NIE mogłaby być sformułowana i sprawdzana
w świecie pozbawionym Boga, są już same w sobie
dowodem że wojny są jednym z narzędzi używanych
przez Boga. Jako zaś takie, wojny o przebiegach
i wynikach jakie znamy z historii ludzkości są także
dowodem że Bóg istnieje i że zdecydowanie interweniuje
On w sprawy ludzkości.
Niestey, natura ludzka jest taka, że u ludzi którzy
"wierzą w Boga" zanika pęd do wiedzy - tak jak
to wyjaśniono w punkcie #J3 poniżej. Aby więc
pęd ten ciągle utrzymać, Bogu potrzebni są również
ateiści. Dlatego aby NIE odbierać ludziom tzw.
"wolnej woli" w wyborze przez nich wyjaśnienia
kto steruje i zarządza przebiegiem oraz wynikami
wojen, Bóg zawsze starannie ukrywa swoje istnienie
i swoją bezpośrednią ingerencję w ludzkie sprawy -
tak jak wyjaśnia to punkt #D1 strony
ufo_pl.htm.
Dlatego przykładowo dla przebiegu
i wyników wojen, Bóg opracował rodzaj jakby
"standardowego scenariusza" którego celem
jest ukrycie Jego roli oraz faktu że wynik danej
wojny jest z góry przesądzony stanem moralnym
walczących stron. W owym "standardowym scenariuszu"
niemoralna strona która ma przegrać daną wojnę,
zawsze na początku odnosi spektakularne zwycięstwa
i niemal ją wygrywa. Potem następuje długi okres
zmagań w którym wygląda jakby obie strony miały
równowagę sił. W końcu strona moralna z wielkim
wysiłkiem wykorzystuje jakieś błędy które popełniła
strona niemoralna i zwolna wygrywa daną wojnę.
W sumie ów scenariusz sprawia wrażenie że o tym
kto wygrywa daną wojnę decydują przypadki i siła
fizyczna walczących stron.
#J2.
Cele jakie
Bóg
zwykł osiągać za pomocą wojen:
Jak się okazuje, Bóg wykorzystuje wojny do
wydobywania uwikłanych w nie społeczeństw
ze szponów wysoce niemoralnej filozofii zwanej
filozofią pasożytnictwa
oraz do pobudzania u nich "odnowy moralnej".
Stąd wojny faktycznie są jednym z narzędzi
używanych przez Boga do "korygowania
moralności" wybranych społeczeństw. Wojny
są więc bardzo podobne w swojej funkcji
do często obecnie używanych przez Boga
"kataklizmów" - opisywanych m.in. w
punktach #B1 i #B4 strony o nazwie
seismograph_pl.htm
oraz w punkcie #E2 strony o nazwie
day26_pl.htm.
Niestety, z chwilą opracowania przez ludzkość
bomby atomowej, możliwości wojny uległy drastycznej
zmianie. Wszakże przed czasami bomby atomowej
wojna była w stanie moralnie skorygować dowolne
społeczeństwo, jednak NIE była w stanie zniszczyć
całej ludzkości. Natomiast po opracowaniu bomby
jądrowej, "światowa wojna nuklearna" jest w stanie
zniszczyć całą ludzkość. Stąd Bóg w ostatnich
czasach jest już ostrożniejszy w użyciu wojen
jako narzędzi do korygowania moralności wybranych
społeczeństw. Wszakże obecnie niemal każda
wojna ma potencjał aby przekształcić się w "światową
wojnę nuklearną" - a tym samym też i potencjał
aby zniszczyć całą ludzkość. Do zniszczenia
zaś całej ludzkości Bóg NIE może dopuścić -
wszakże ludzie są Bogu potrzebni. (Po wyjaśnienie
dlaczego Bóg potrzebuje ludzkość patrz punkt
#B3 na totaliztycznej stronie o nazwie
wil_pl.htm.)
#J3.
Zawsze można przestać wierzyć, jednak nigdy nie przestaje się wiedzieć:
Motto:
"Wiedza pobudza głód jeszcze większej wiedzy."
Używając kryterium czyjegoś stosunku do
Boga, aż do roku 1985 każdą osobę na Ziemi
dawało się zakwalifikować do jednej z dwóch
kategorii, mianowicie albo do kategorii (1)
"ateistów", albo też do kategorii ludzi (2)
"wierzących w Boga". Jednak opracowanie
w 1985 roku nowej naukowej
teorii wszystkiego
zwanej
Konceptem Dipolarnej Grawitacji,
dodało jeszcze jedną kategorię ludzi do owych
dwóch już istniejących uprzednio. Mianowicie
dodało ono kategorię ludzi (3) "wiedzących
o Bogu". Reprezentancji tej kategorii (3) są na
jeszcze wyższym poziomie bliskości do Boga
niż osoby "wierzące w Boga". Wszakże oni
wiedzą z całą pewnością że
Bóg istnieje,
wiedzą kim jest ów Bóg, jak działa, jakie ma cele,
gdzie rezyduje, dlaczego stworzył ludzi i czego
wymaga od ludzi, a ponadto doskonale znają
swoje osobiste dowody jakie im potwierdzają
owo istnienie i działanie Boga. Jak zaś wiadomo,
zawsze można przestać w coś wierzyć, jednak
nigdy NIE przestaje się czegoś wiedzieć. Na
dodatek, jedną z cech wiedzy jest, że zawsze
pobudza ona głód jeszcze większej wiedzy.
Stąd osoby które poznały i zaakceptowały ów
Koncept Dipolarnej Grawitacji,
a stąd włączyły siebie do grona (3) "wiedzących
o Bogu" wykazują zupełnie odmienny pęd do
wiedzy, niż osoby z kategorii (1) "ateistów" i
osoby z kategorii (2) "wierzących w Boga".
Ów ich pęd do wiedzy wypełnia zasadę "kocham
swego Boga i stwórcę, a stąd chcę go dokładniej
poznać aby móc mu lepiej służyć". Ponadto,
w imię poznania swego Boga pęd ten pozwala
aby zadawać wszelkie pytania na temat Boga -
a stąd pozwala m.in. aby naukowo wyjaśnić
"dlaczego Bóg toleruje wojny, kataklizmy i
nieszczęścia". Wysoce pouczającym jest
więc poznanie różnic w cechach osób z obu
tych trzech kategorii. Aby poznać te różnice
poniżej krótko streścimy każdą z nich:
1.
Ateiści. W typowych przypadkach ateistami zostają
albo osoby które mają jakąś ułomność za jaką nabyły się
one trwałego żalu do Boga, albo też osoby które pozbawione
są zdolności do krytycznego myślenia i jednocześnie przez
zbyt długi okres czasu pozostawały pod wpływem obecnego
ateistycznego systemu edukacyjnego. Takie pochodzenie
ateistów powoduje, że typowo prowadzą oni "wyprawy
krzyżowe" przeciwko Bogu, budując w tym celu cały
"ateistyczny gmach nauki" jakiej zasadniczym celem
jest udowodnienie że Boga NIE ma. Przykładem takiej
ateistycznej "wyprawy krzyżowej" przeciwko Bogu są
działania opisane w artykule "Hawking: discoveries leave
no place for God" (tj. "Hawking: odkrycia nie pozostawiają
miejsca na Boga"), ze strony B1 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z piątku (Friday), September 3, 2010. Budowanie
tego "gmachu ateistycznej wiedzy" dostarczyło ludzkości
"pędu do wiedzy" który na uprzednim etapie jej rozwoju
był głównym i praktycznie jedynym motorem postępu.
Problem jednak z owym "gmachem ateistycznej nauki"
jest, że opiera się on wyłącznie na "fizykalnym materiale
dowodowym", który wszakże został stworzony przez Boga,
a stąd który może być przez tegoż Boga manipulowany
i fabrykowany w dowolny sposób. W ten sposób
ateistyczny pęd do wiedzy prowadzi do poznania
jedynie "rzeczywistości pozornej", tj. tylko małego
fragmentu "rzeczywistości prawdziwej" celowo stworzonego
przez Boga w dany sposób dla osiagnięcia jakichś tam
nadrzędnych boskich celów. Nie pozwala on jednak na poznanie
"rzeczywistości prawdziwej" która dodatkowo obejmuje
Boga, jego cele i metody działania, oraz boskie motywacje
tworzenia takich a nie innych "rzeczywistości pozornych".
Stąd "rzeczywistość prawdziwą" są w stanie poznać jedynie
osoby z kategorii (3) "ludzi wiedzących o Bogu". Dokładniejsze
pojęcie jak odmienna może być "rzeczywistość pozorna"
od "rzeczywistości prawdziwej" daje poznanie strony o nazwie
evolution_pl.htm.
2.
Wierzący w Boga. Jak to ujawniają dedukcje
przytoczone w punkcie #F2 strony o nazwie
evil_pl.htm,
w punkcie #A2 strony o nazwie
will_pl.htm,
czy w punkcie #C4.4 strony o nazwie
morals_pl.htm,
gdyby świat zamieszkały
był wyłącznie przez osoby z kategorii (2) ślepo
"wierzących w Boga", wówczas do dzisiaj ludzie
zapewne ciągle mieszkaliby w jaskiniach, nie
znaliby ognia, oraz składali Bogu ofiary z ludzi.
Wszakże wierzący wierzą że "wszystko pochodzi
od Boga", nie mają więc motywacji poznawczej
ani pędu do wiedzy, zaś każde nieszczęście traktują
jako dar od Boga którego NIE wolno kwestionować
ani z nim walczyć. Jedyne co potrafią to bałwochwalczo
i bezmyślnie czcić Boga, bez końca schlebiać Bogu
przez odklepywanie paciorków wychwalających jego
wielkość, oraz uznawać za bluźnierstwo wszelkie
pytania na temat Boga. Ich pęd do wiedzy i zdolności
poznawcze są więc zamrożone na każdym możliwym
polu. Ich życie sprowadza się do konsumowania tego
co Bóg im daje, bez wprowadzania jakiegokolwiek postępu.
3.
Wiedzący o Bogu. Ci drastycznie różnią się od
wierzących. Wiedzą wszakże że Bóg z całą pewnością
istnieje - tak samo pewnie jak matematycy wiedzą że
liczby istnieją, zaś fizycy wiedzą że istnieje grawitacja,
energia i materia. Każdy z nich zna też co najmniej
jeden swój osobisty dowód na istnienie Boga. Z kolei
ta ich wiedza budzi w nich głód jeszcze większej
wiedzy o Bogu. Nie boją się więc znajdować odpowiedzi
na wszelkie pytania które wynikają z miłości do swego Boga
i stwórcy. Ponieważ zaś rozumieją swego Boga, zaczynają
także analizować moralną potrzebę i celowość niektórych
co bardziej przykrych aktów Boga, takich jak nieszczęścia,
kataklizmy, wojny, itp. Z kolei zrozumienie zasad działania
moralności, streszczonych w punkcie #F1 strony
rok.htm,
zmusza ich do nieustannej walki z przeciwnościami losu
i z następstwami ludzkiej niemoralności. Poprzez nieustanne
zadawanie sobie pytania "dlaczego Bóg to spowodował",
"jak Bóg tego dokonał", "czym Bóg się kierował", itp.,
zwolna są oni w stanie poznać "przeczywistość prawdziwą"
w jakiej ludzkość żyje i się rozwija. To dzięki ich pędzie
do wiedzy, możliwe stało się znalezienie odpowiedzi np.
dlaczego Bóg pozwala na wojny, a także zrozumienie,
że Bóg NIE może dopuścić do wybuchu "światowej
wojny nuklearnej".
#J4.
Nie wpadajmy w panikę - w świecie rządzonym przez
Boga
NIE będzie światowej wojny nuklearnej:
Jak wszyscy doskonale wiemy, co jakiś czas
najróżniejsi tzw. "fałszywi prorocy" rozdmuchują
własne "ego" poprzez straszenie czymś innych
ludzi. I tak możemy np. od nich usłyszeć, że
właśnie nadchodzi "koniec świata" - po szczegóły
patrz punkt #N1 ze strony o nazwie
quake_pl.htm
czy też punkt #B8 ze strony o nazwie
seismograph_pl.htm.
Albo że właśnie mocarze tego świata planują
rozpoczęcie "światowej wojny nuklearnej".
Niniejszym pragnę więc skorzystać z okazji
omawiania tematyki wojennej na tej stronie,
aby zagwarantować tu czytelnikowi, że takiej
"światowej wojny nuklearnej" nigdy NIE będzie.
Mianowicie, na bazie moich ustaleń na temat
celów, metod i motywacji działania Boga,
niniejszym gwarantuję, że we wszechświecie
stworzonym i rządzonym przez inteligentnego
Boga, ów Bóg nigdy NIE dopuści aby na Ziemi
wybuchła "ogólnoświatowa wojna nuklearna" -
czyli wojna w której bomby atomowe byłyby zrzucane
na teren praktycznie niemal każdego z krajów
na Ziemi, zaś wszelkie boskie stworzenia
zostałyby całkowicie wyniszczone. (O fakcie
zaś, że wszechświat rzeczywiście jest rządzony
przez inteligentnego Boga, poświadcza NIE
tylko materiał dowodowy zgromadzony w
treści niniejszej strony, ale także naukowe
dowody zaprezentowane np. w treści strony o nazwie
god_proof_pl.htm,
strony o nazwie
dipolar_gravity_pl.htm,
czy też w całym szeregu innych totaliztycznych stron.)
Wprawdzie dla najróżniejszych istotnych powodów
Bóg może czasami pozwolić aby tu czy tam ktoś
zrzucił lub eksplodował jakąś bombę atomową
i zniszczył nią miasto lub nawet spory region,
albo aby gdzieś wydarzyła się zabójcza katastrofa
atmowa - podobna jak owa katastrofa z piątku
dnia 11 marca 2011 roku w Fukushima, Japonia
(opisywana dokładniej w punktach #C7 i #I1 strony o nazwie
seismograph_pl.htm
oraz punktach #M1 do #M1.3 strony o nazwie
telekinetyka.htm).
Jednak na "światową wojnę nuklearną"
zdolną unicestwić całą ludzkość Bóg NIE
może pozwolić. Dlatego takiej wojny nigdy na
Ziemi nie będzie. Ja daję na to moje osobiste
gwarancje bazujące na moich wieloletnich
naukowych badaniach zasad postępowania
Boga i motywacji jakimi Bóg się kieruje w
swoich działaniach.
Jeśli jakiś polityk o rozdmuchanym ego upiera
się aby rozpocząć "światową wojnę nuklearną"
w najnowszej sytuacji kiedy wybuch takiej wojny
grozi unicestwieniem całej ludzkości, wówczas
Bóg nie ma innego wyjścia niż osobiście
zainterweniować i jakoś pozbawić władzy
tego polityka. Wszakże kontynuacja istnienia
ludzkości jest Bogu absolutnie niezbędna dla
osiągnięcia Jego nadrzędnych boskich celów.
Dlatego w najnowszej historii znanych jest już aż
kilka sytuacji, kiedy taka "światowa wojna nuklearna"
uniknięta została na Ziemi dosłownie dzięki pasmu
dziwnych zdarzeń graniczących z cudem. Z całego
szeregu takich właśnie zdarzeń, dla mnie osobiście
najbardziej wymowne jest to opisane w następnym
punkcie #J5. Wydarzenie owo NIE tylko bowiem
ujawnia metody jakie Bóg używa kiedy zmuszony
jest osobiście skorygować zainicjowane przez ludzi
zboczenie z wytyczonego im przez Boga kierunku,
ale także potwierdza cały szereg ustaleń nowej tzw.
"totaliztycznej nauki" opisanych m.in. na stronie
immortality_pl.htm - o uzyskiwaniu nieśmiertelności poprzez powtarzalne cofanie się w czasie do lat swojej młodości po każdym dożyciu do wieku starczego.
(Np. potwierdza ustalenie nowej "totaliztycznej nauki",
że Bóg powtarzalnie cofa czas do tyłu i całkowicie
wymazuje z pamięci ludzi i z historii ludzkości
każde zdarzenie które NIE zgadza się z celami, planami
i z intencjami Boga, czy potwierdza też ustalenie,
że życie każdego człowieka jest z góry zdefiniowane
tzw. "programem życia i losu" jaki Bóg wprowadził do
duszy
tego człowieka.)
Sam fakt, że historia odnotowała już na Ziemi
aż wielokrotne zaistnienie takich "korekcyjnych"
posunięć Boga, dla każdego z nas powinno być
wystarczającą demonstracją chęci, mocy, oraz
wykonawczych możliwości Boga w korygowaniu
tych historycznych zdarzeń zaincjowanych przez
ludzi, które NIE są zgodne z celami, intencjami
i planami Boga. Wyniszczenie zaś całej ludzkości
jakąś idiotyczną "ogólnoświatową wojną nuklearną"
jedynie po to aby zaspokoić rozdmuchane
ambicje pojedyńczych polityków, jest właśnie jednym
z takich zdarzeń, które z całą pewnością NIE leżą
w celach, planach ani intencjach Boga. (Ów
nadrzędny "cel" jaki Bóg planuje nieprzerwanie
osiągać poprzez stworzenie ludzkości i zarządzanie
ludzkim rozwojem, a jakiego osiągnięcie "ogólnoświatowa
wojna nuklearna" by uniemożliwiła, opisany został
w punkcie #B1 totaliztycznej strony o nazwie
antichrist_pl.htm,
w punktach #B4 i #C1 strony o nazwie
tornado_pl.htm,
a także na całym szeregu innych totaliztycznych
publikacji.) Niezgodność zaś wyniszczenia całej
ludzkości z celami, planami i intencjami Boga,
jest już dla nas wystarczająca gwarancją iż Bóg
NIE dopuści do urzeczywistnienia "ogólnoświatowej
wojny nuklearnej" która by uśmierciła praktycznie
wszystkich ludzi, a także iż Bóg uczyni przykład
ze swego potraktowania i losu tych polityków i
ich popleczników, którzy będą dążyli do wywołania
takiej wojny.
#J5.
Czy istnieje historyczny przykład metody
Boga
użytej do zapobiegnięcia "światowej wojnie
nuklearnej", oraz co przykład ten nam ujawnia:
Wygląda na to, że przykład taki istnieje.
Jest on udokumentowany niezwykłym
kamieniem istniejącym w Polsce. Ów
kamień m.in. zawiera na sobie wyryty
rok 1962 jako rok w którym w innym
przebiegu czasu rozpoczęta została "trzecia
wojna światowa" - tj. wojna w której użyta
została broń jądrowa. Wygląda więc na
to, że Prezydent John Fitzgerald Kennedy
faktycznie rozpoczął "trzecią (nuklearną)
wojnę światową" - tyle że wojna ta rozegrała
się w innym przebiegu czasu, tj. w przebiegu
czasu który następnie został cofniety do tyłu
przez Boga i kompletnie "wymazany" z pamięci
i z historii ludzkości. Fakt niezliczonego
dokonywania przez Boga takiego powtarzalnego
cofania czasu i "wymazywania" tych
przebiegów historii jakie NIE popierają
planów i intencji Boga, jest opisany np.
w punkcie #B4.1 odmiennej strony o nazwie
immortality_pl.htm.
Dokonajmy więc tutaj przeglądu tego co
jest już wiadomo o owej wymazanej z
historii "trzeciej (nuklearnej) wojny światowej".
Przy granicy wodnej "Mokrego Stawu" zlokalizowanego
w Polsce na "Babiej Górze" (tj. na górze dawniej
szeroko znanej w całym świecie z działalności
"diabłów" i "czarownic"), znajduje się niezwykły
kamień. Kamień ten opisany jest w podrozdziałach
C5 i D1 (8) z polskojęzycznego
traktatu [4b].
Jego niezwykłość polega na tym, że już w pradawnych
czasach ktoś wyrył na nim staroniemieckie słowo
"Richter" oznaczające "sądzenie" lub "wyrok" oraz
daty trzech kolejnych wojen światowych. Daty te to
lata 1914, 1939 oraz 1962. Jak jednak wiemy, wojna
światowa z 1962 roku wcale nie wybuchła w naszym
przebiegu czasu. Cudem została ona uniknięta w
trakcie słynnego "kryzysu kubańskiego" zaistniałego
w okresie rządów Prezydenta John'a F. Kennedy'ego.
Problem jednak polega na
tym, że cud jaki spowodował uniknięcie owej wojny
światowej z 1962 roku, wcale NIE spowodował
zmiany w "programie życia i losu" jaki zawarty
był w systemie genetycznym prezydenta USA,
Johna Kennedy'ego. Stąd Kennedy nadal dążył swoimi
działaniami do wypełnienia tego "programu życia i
losu" zawartego w jego genach, usiłując rozpocząć
ową trzecią wojnę światową przy innej okazji. Bóg NIE
miał więc już innego wyjścia niż ponownie zainterweniować
i spowodować zamach na Kennedy'ego. Dzięki tej
interwencji mamy obecnie historyczny przykład
jak wygląda przebieg jakichś zdarzeń których
zaistnienie jest zarządzane bezpośrednio przez
samego Boga, a ponadto mamy też potwierdzenie
poprawności niektórych ustaleń na temat działania
czasu (opisywanych m.in. na w/w stronie
immortality_pl.htm).
To dlatego obecnie możemy porównywać algorytm
przebiegu zamachu na Kennedy'ego (29/5/1917 -
22/11/1963) np. z algorytmem zamachu na Martin'a
Luther'a King (15/1/1929 - 4/4/1968) lub np. z
algorytmen odparowania przez UFO budynków
WTC w Nowym Jorku z dnia 11/9/2001
(odparowanie to opisane jest na stronie o nazwie
wtc_pl.htm).
Tak nawiasem mówiąc, to do publicznej wiadomości
docierają coraz to bardziej intrygujące informacje
na temat Prezydenta John'a F. Kennedy'ego - po
ich przykład patrz artykuł "Mistress tells of JFK's
honesty and abuse" (tj. "kochanka opowiada o JFK'a
szczerości i wykorzystywaniu") ze strony A15 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z wtorku (Tuesday), February 7, 2012;
albo artykuł "JFK's teen mistress reveals 'matter-of-fact'
seduction" (tj. "nastoletnia kochanka JFK ujawnia
faktyczne uwiedzenie"), ze strony B2 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z wtorku (Tuesday), February 7, 2012.
Czy jest to możliwe, że był on pierwszą publiczną
figurą oddającą się "nałogowi seksu" - na wiele lat
wcześniej niż do takiego nałogu publicznie przyznał
się najsłynniejszy do niedawna mistrz golfu.
Śmierć prezydenta Kennedy'ego może więc nam
służyć jako historyczne potwierdzenie, że Bóg jest
zdeterminowany aby NIE dopuścić do "światowej
wojny nuklearnej". Stąd jeśli kiedyś ponownie zjawi
się na Ziemi jakiś polityk który się uprze aby wojnę
taką spowodować, wówczas ów polityk zniknie z "areny
politycznej" w raczej zmyślny i wymowny sposób zanim
zdąży on rozpocząć taką wojnę. Oczywiście, gwarancja
niemożności rozpocżęcia przez ludzi "światowej
wojny nuklearnej" wcale NIE oznacza, że broń
nuklearna nigdy NIE będzie użyta na Ziemi.
Wszakże jeśli takie użycie będzie zlokalizowane,
zaś lekcje z niego wyciągnięte będą podobnie ucząco
służyły dla dobra ludzkości jak dawniejsze lekcje
z Hiroshimy, Nagasaki i Chernobyla, a także
najnowsza lekcja z katastrofy w Fukushima,
Japonia (esencja tej najnowszej lekcji opisana
jest w punktach #M1 do #M1.3 strony o nazwie
telekinetyka.htm
oraz w punktach #I1 i #C7 strony o nazwie
seismograph_pl.htm),
wówczas Bóg może pozwolić na lokalne
eksplodowanie jednej lub nawet kilku bomb
atomowych.
Część #K:
Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony:
#K1.
Podsumowanie tej strony:
Strona ta wiąże ze sobą informacje
na dwa ogromnie dla nas istotne tematy.
Z jednej strony ujawnia ona fakty na
temat "bitwy o Milicz", które - w miarę
jak stopniowo wymierają ludzie którzy
brali w niej udział, coraz bardziej zapadają
się w niepamięć. Ponieważ zaś bitwa
ta zawierała esencję wszystkich bitew
świata, strona ta ujawnia też atmosferę
która bitwom towarzyszy. Ponadto
strona ta uwypukla mechanizmy
działania praw moralnych, które najwyraźniej
dają się nam odnotować właśnie w
ekstremalnych sytuacjach - m.in. za
pośrednictwem zdarzeń z owej "bitwy
o Milicz". Mam nadzieję, że czytelnik
znalazł wszystkie te tematy interesującymi
i że wyciągnął z niniejszej ich prezentacji
właściwe wnioski moralne na przyszłość.
#K2.
Jak dzięki stronie
"skorowidz.htm"
daje się znaleźć totaliztyczne
opisy interesujących nas tematów:
Cały szereg tematów równie interesujących
jak te z niniejszej strony, też omówionych
zostało pod kątem unikalnym dla filozofii
totalizmu. Wszystkie owe pokrewne tematy
można odnaleźć i wywoływać za pośrednictwem
skorowidza
specjalnie przygotowanego aby ułatwiać ich
odnajdowanie. Nazwa "skorowidz" oznacza
wykaz, zwykle podawany na końcu książek,
który pozwala na szybkie odnalezienie interesującego
nas opisu czy tematu. Moje strony internetowe
też mają taki właśnie "skorowidz" - tyle że
dodatkowo zaopatrzony w zielone
linki
które po kliknięciu na nie myszą natychmiast
otwierają stronę z tematem jaki kogoś interesuje.
Skorowidz ten znajduje się na stronie o nazwie
skorowidz.htm.
Można go też wywołać z "organizującej" części
"Menu 1" każdej totaliztycznej strony. Radzę
aby do niego zaglądnąć i zacząć z niego
systematycznie korzystać - wszakże przybliża
on setki totaliztycznych tematów które mogą
zainteresować każdego.
Aktualne adresy emailowe autora tej strony, tj. oficjalnie
dra inż. Jana Pająka,
zaś kurtuazyjnie Prof. dra inż. Jana Pająka,
pod jakie można wysyłać ewentualne
uwagi, zapytania, lub odpowiedzi na zadane
tu pytania, podane są na stronie internetowej
o mnie (dr inż. Jan Pająk).
Tam również dostępne są pozostałe powszechnie
używane dane kontaktowe do autora tej strony.
Prawo autora do używania kurtuazyjnego
tytułu "Profesor" wynika ze zwyczaju iż "z profesorami
jest jak z generałami", znaczy raz
profesor, zawsze już profesor. Z kolei
w swojej karierze naukowej autor tej strony był
profesorem aż na 4-ch odmiennych uniwersytetach,
tj. na 3-ch z nich był tzw. "Associate Professor"
w hierarchii uczelnianej bazowanej na angielskim
systemie uczelnianym (w okresie od 1 września
1992 roku, do 31 października 1998 roku) - który
to Zachodni tytuł stanowi odpowiednik "profesora
nadzwyczajnego" na polskich uczelniach. Z kolei
na jednym uniwersytecie autor był (Full) "Professor"
(od 1 marca 2007 roku do 31 grudnia 2007 roku -
tj. na ostatnim miejscu pracy z naukowej kariery
autora) który to tytuł jest odpowiednikiem pełnego
"profesora zwyczajnego" z polskich uczelni.
Proszę też odnotować, że z powodu mojego
chronicznego deficytu czasu, ja bardzo niechętnie
odpowiadam na emaile, które zawierają TYLKO
wykonawczo czasochłonne prośby, jednocześnie
zaś dokumentują zupełną ignorancję ich autora
w tematyce którą ja badam.
If you prefer to read in English
click on the flag
(Jeśli preferujesz język angielski
kliknij na poniższą flagę)
Data założenia niniejszej strony: 5 czerwca 2004 roku
Data najnowszego jej aktualizowania: 12 grudnia 2012 roku
(Sprawdź pod adresami z Menu 4 czy istnieje już nowsza aktualizacja)